Nowoczesność, czyli dramat warszawskiego gustu
Bartek
Matusiak
No cóż, Warszawa w końcu doczekała się Muzeum Sztuki Nowoczesnej i - tradycyjnie - połowa miasta poczuła się w obowiązku rzucić w stronę nowego budynku kilka złośliwości. Bo przecież wszyscy znają się na estetyce! Choć jakoś dziwnie często ta estetyka nie wychodzi poza „starą dobrą elegancję” lat 90-tych, czyli marmur, złocenia i dużo beżu. Jak to ujął Trzaskowski – nowoczesne muzeum, miejsce do dyskusji. Tylko dyskusji? Wolałbym powiedzieć: miejsce do debaty narodowej o urodzie! Ale cóż, Warszawa podobno „tolerancyjna”, więc można mieć nadzieję, że kiedyś ten dziwoląg komuś się spodoba. Tłumy na otwarciu raczej nie przyszły popatrzeć na bryłę, tylko na tę konstruktywistyczną klatkę schodową (no to chociaż wnętrze będzie miało fanów!). O gustach niby się nie dyskutuje, ale MSN właśnie o to chodzi – żeby w centrum było w końcu coś innego. No ale co zrobisz, jak nic nie zrobisz – ładne nie jest, ale to przecież sztuka, a nie Pałac Kultury.
Bartek MatusiakWydawca WARSAW DAILY
Radny z Pragi zrobił coming out
Bartek
Matusiak
"Pora na mój coming out. Nie jest to dla mnie łatwe, bo wychowałem się na blokach warszawskiego Targówka a obecnie mieszkam na Pradze. Sporo ryzykuję mówiąc o tym publicznie, ale muszę to wreszcie przyznać otwarcie: jestem konfidentem. (...) Tak, donoszę na policję i straż miejską na patokierowców, którzy jeżdżą za szybko, przekraczają normy hałasu, zastawiają chodniki. Donoszę i was też do tego zachęcam" - pisze w felietonie dla Raportu Warszawskiego Jan Mencwel, warszawski radny, aktywista i współzałożyciel stowarzyszenia Miasto Jest Nasze.
Radny dodaje, że postrzega to, jako odpowiedzialne działanie na rzecz poprawy bezpieczeństwa. Nawiązuje też do negatywnego stereotypu "donoszenia", porównując je do zdrowego obywatelskiego obowiązku. Analizuje powszechne mity, np. że jazda "szybko, ale bezpiecznie" jest możliwa, podkreślając statystyki wskazujące prędkość jako główną przyczynę śmierci na drogach. Proponuje również większe wykorzystanie technologii, jak fotoradary, aby zastąpić moralny obowiązek obywatelskiego zgłaszania wykroczeń.
Mencwel krytykuje społeczne tabu wokół zgłaszania nieprawidłowych zachowań kierowców, podkreślając, że społeczeństwo wciąż zmaga się z PRL-owskim myśleniem o "donoszeniu". Argumentuje, że odpowiedzialność za bezpieczeństwo to kwestia życia i zdrowia, a zgłaszanie niebezpiecznych kierowców powinno być naturalnym obowiązkiem obywatelskim. Wskazuje na potrzebę zmiany podejścia oraz proponuje rejestry dostępne publicznie, które mogłyby pomóc w identyfikowaniu osób łamiących zakazy prowadzenia pojazdów.
Felieton kończy się apelem o większe wykorzystanie nowoczesnych technologii do monitorowania prędkości, co mogłoby odciążyć "obywatelskich konfidentów". Jako przykład podaje tunel pod Ursynowem, na którym działa odcinkowy pomiar prędkości. Przypomina, że to jedno z najbezpieczniejszych odcinków drogi w całej Polsce.
"Wyobraźcie sobie tylko, co by było, gdyby takie pomiary pojawiły się na wielkich warszawskich arteriach, takich jak choćby ul. Woronicza. Strach się bać: kierowcy jeździliby zgodnie z przepisami a na dodatek nie ginęliby tu niewinni ludzie. O to właśnie chodzi tym bezczelnym konfidentom" - podsumowuje radny.
Jego coming out zasługuje na szerszą uwagę, a może nawet dyskusję i oczywiście brawa. Odważne to wyznanie, ale i odpowiedzialne - daje bowiem nadzieję, że - jeśli pojawią się naśladowcy - nie będziemy aż tak bardzo obojętni (jak jesteśmy obecnie) na takie karygodne zachowania. Poszedłbym nawet dalej i rozszerzył listę tematów, które warto zgłaszać - np. zgłaszanie pijanych kierowców (choć idealnie by było, gdyby jednak byli oni natychmiastowo pacyfikowani przez innych kierowców, zanim kogoś zabiją), kierowców wyrzucających przez okno śmieci na ulicę (szczególnie w korkach, w centrum miasta), kierowców-rodziców, którzy przewożą dzieci z papierosem w ręku. To także kwestia odpowiedzialności - za nasze życie, czystość miasta, za zdrowie tych najmłodszych.
Bartek MatusiakWydawca WARSAW DAILY
Dlaczego prezydent i Rada Warszawy nie mogą zmobilizować służb?
Bartek
Matusiak
Nocne wyścigi w Warszawie to problem, który wydaje się nie do opanowania – i to pomimo licznych zgłoszeń mieszkańców, którzy co weekend są świadkami nielegalnych rajdów. Niedawno grupa Warsaw Night Racing otwarcie zorganizowała wyścigi, blokując kilkupasmową ulicę w centrum miasta, a cała akcja była szeroko relacjonowana w mediach społecznościowych.
Nasuwa się pytanie: gdzie była policja? Dlaczego funkcjonariusze, którzy zwykle są w stanie np. błyskawicznie reagować na blokady klimatycznych aktywistów, nie potrafią poradzić sobie z grupą jawnie łamiącą przepisy? To absurd, że ryk silników i nielegalne wyścigi słychać na kilometry, a odpowiednie służby pozostają bierne. A może czekamy na kolejną tragedię, aby dopiero wtedy zareagować?
Jeszcze bardziej frustrujące jest to, że władze miasta od miesięcy nie potrafią ukrócić tego problemu, mimo że wielokrotnie zgłaszano potrzebę zwiększenia działań przeciwko nocnym rajdom. Dlaczego prezydent Rafał Trzaskowski i Rada Warszawy nie mogą po prostu zmobilizować służb do zdecydowanego działania? Nielegalne wyścigi nie tylko blokują drogi i zakłócają spokój mieszkańców, ale przede wszystkim stwarzają olbrzymie zagrożenie na ulicach. Ostatni tragiczny wypadek na Trasie Łazienkowskiej tylko podkreśla, jak groźne mogą być skutki tej bierności.
Warszawa planuje zwiększenie środków na patrole i fotoradary, ale to za mało. Widzę w tym bardziej pomysł na wyciąganie kasy z kieszeni mieszkańców, niż walkę z organizatorami i uczestnikami nielegalnych wyścigów. Bez sprawnego działania policji i odpowiedniego ścigania sprawców, same pieniądze nie wystarczą, a ulice nadal będą areną dla - mówiąc delikatnie - nieodpowiedzialnych "rajdowców".
Bartek MatusiakWydawca WARSAW DAILY