Aktywiści z Ostatniego Pokolenia – blokowanie ulic to ślepa uliczka
Bartek
Matusiak
Blokowanie ulic, paraliż komunikacyjny i irytacja warszawiaków – to efekty, które na stałe wpisały się w krajobraz stolicy podczas protestów Ostatniego Pokolenia. Choć ich intencje są słuszne, metody, które wybierają, wywołują jedynie frustrację i agresję mieszkańców. Niestety, w moim odczuciu, brak kreatywności tych działań jest wręcz przerażający.
Zamiast szukać nowych, bardziej konstruktywnych sposobów na zwrócenie uwagi na kryzys klimatyczny, aktywiści wciąż decydują się na tę samą strategię: utrudnianie i tak już trudnego życia mieszkańcom. Problem polega na tym, że takie podejście przynosi efekt odwrotny do zamierzonego. Zamiast budować poparcie dla swoich postulatów, jedynie alienują potencjalnych sojuszników.
Nie dziwię się decyzji TVP3 Warszawa o zaprzestaniu promowania działań Ostatniego Pokolenia. Jak zauważył dyrektor Jakub Sito, aktywiści działają głównie po to, by przyciągnąć uwagę mediów. Bez niej ich protesty tracą sens. Pytanie tylko, czy odebranie im TVP3 zmusi ich do zmiany strategii, czy też znajdą inne, równie kontrowersyjne metody?
Jednocześnie, jako wydawca serwisu WARSAW DAILY, chciałbym wyjść z propozycją konstruktywnego dialogu. Jeśli aktywistom naprawdę zależy na edukacji społeczeństwa i budowaniu świadomości klimatycznej, jestem otwarty na współpracę. Możemy wspólnie stworzyć specjalną kampanię informacyjną oraz dedykowane podstrony, które w przystępny sposób będą tłumaczyć najważniejsze zagadnienia związane z ochroną klimatu.
Takie działania mogą realnie wpłynąć na postawy warszawiaków i szerzej – Polaków. Kluczem do sukcesu jest jednak niekonfrontacyjne podejście, które nie wywołuje gniewu, ale inspiruje do działania. Warszawa zasługuje na merytoryczną dyskusję, a nie kolejne korki na ulicach. Ale oczywiście to od Ostatniego Pokolenia zależy, czy wybierze drogę dialogu, czy pozostanie na kursie prowadzącym donikąd.
Bartek MatusiakWydawca WARSAW DAILY
Rowerzyści, nie zostawiajcie trwałych śladów!
Bartek
Matusiak
Ach, most pieszo-rowerowy – wielka nadzieja stolicy, zaprojektowany jako elegancka przeprawa dla pieszych i rowerzystów. I kto by pomyślał, że ten „symbol nowoczesności” stanie się nie tylko atrakcją turystyczną, ale także poligonem doświadczalnym dla opon rowerowych i hulajnogowych. Bo oczywiście, nikt nie przewidział, że najnowsza, gładka nawierzchnia z marszu stanie się polem do szaleńczych hamowań i akrobacji na dwóch kółkach, zostawiając po sobie nie takie już subtelne ślady.
Drogowcy, zamiast przyznać się do delikatnej wpadki projektowej, wzięli na siebie ciężar misji „czyszczenia mostu jak nowy”. Jakże to wzruszające, gdy chwalą się, że „wyczyszczone fragmenty wyglądają niemal jak w dniu otwarcia”. Cóż, może nie aż tak – w końcu nowe ślady opon to też część charakteru. Ale nie martwmy się – cała nawierzchnia na pewno będzie znowu błyszczeć jak po pierwszym otwarciu… przynajmniej na chwilę, zanim znowu rowerzyści postanowią na niej zostawić „artystyczne” pamiątki po kolejnych ostrych hamowaniach.
Drogowcy zapewniają, że „brudzenie się posadzki to naturalna kolej rzeczy”. Owszem, jak w każdym idealnym świecie, w którym nawierzchnia mostu jest odporna na wszystko… oprócz rowerów. A kiedy czyszczenie nie daje pełnych efektów, bo przecież nie da się wyczyścić wszystkiego – no cóż, lepiej zrobić z tego atut, prawda? W końcu, kto nie chciałby przejść po moście, który „wciąż przypomina ten z dnia otwarcia”, tylko z kilkoma dodatkowym śladami użytkowania, które już na zawsze wpisują się w jego historię.
I oczywiście, najpiękniejsze na koniec: „Prosimy, nie zostawiajmy trwałych śladów”. No tak, bo przecież możliwe jest nie zostawić śladów na gładkiej posadzce, która została stworzona z myślą o perfekcyjnej jeździe... na oponach. W zasadzie, może następnym razem lepiej zainwestować w trawnik obok mostu – tam nie zostanie ani jeden ślad!
Bartek MatusiakWydawca WARSAW DAILY
Świecą i szpecą - nieudolna walka z billboardozą
Kinga Walczyk
Czy Warszawa billboardami stoi? Zapewne wielu obserwatorów miejskiej przestrzeni stwierdzi, że tak. Nie bez kozery powstało nawet określenie „billboardoza”. Jak czytamy w Obserwatorium językowym UW: „billboardozą niektóre osoby nazywają z dezaprobatą występowanie na jakimś obszarze wielu billboardów, co zdaniem tych osób ujemnie wpływa na estetykę przestrzeni publicznej”.
No i chyba coś w tym jest, bo np. w Warszawie szczególnie razi centrum i okolice, bo gdzie nie spojrzymy, tam jakaś reklama. Właściwie można stwierdzić, że przestrzeni tej coraz dalej do miejskiej, a bliżej do reklamowej.
Jak się okazuje, wiele z tych reklam jest nielegalnych, jednak proces egzekwowania prawa, czyli likwidacji reklam, to jakiś żart – właściwie nie dzieje się nic; te nielegalne reklamy „wiszą” tak miesiącami, a może nawet latami. I to kuriozum ma miejsce pomimo tego, że część tych reklam jest niezgodna z miejskim planem zagospodarowania przestrzennego, który ustala co i jak można reklamować, a czego nie.
Jak stwierdził Radosław Gajda, architekt i urbanista, w „Dzień Dobry TVN”, chaos reklamowy jest wynikiem chaosu prawnego. Jak podkreślił, legalność reklamy może być uzależniona od prawa budowlanego, planu miejscowego lub uchwały rady gminy (tzw. uchwały krajobrazowej). Dodatkowo w ubiegłym roku Trybunał Konstytucyjny uznał, że uchwała krajobrazowa jest niezgodna z Konstytucją. Efekt taki – w skrócie – że rady gmin nie wiedzą, czy mogą przyjmować te uchwały. Generalnie, jeden wielki bałagan – zarówno w prawie jak i na miejskich ulicach. Ekspert uważa, że powinna być jedna, ukierunkowana ustawa reklamowa, która jasno wskaże zasady umieszczania reklam w miejskiej przestrzeni, zamiast, jak dotychczas, trzeba szukać rozwiązań w aż czterech aktach prawnych.
Z drugiej strony, Kraków już cztery lata temu poradził sobie z reklamami, wprowadzając uchwałę krajobrazową, dzięki której liczba reklam w miejskiej przestrzeni znacząco się zmniejszyła. Po prostu miasto ma narzędzie do kontroli reklam, ściągania tych nielegalnych oraz nakładania kar finansowych na podmioty odpowiedzialne za bezprawne reklamy.
A jak to wygląda w Warszawie? Może niektórzy pamiętają początek roku 2020, kiedy to na sesji Rady Miasta ustanowiono warszawską uchwałę krajobrazową? Miesiąc później Wojewoda Mazowiecki zakwestionował ustawę, bo – jak stwierdził – była niezgodna z prawem. Miasto zaskarżyło decyzję Wojewody, jednak sąd odrzucił skargę, wskazując co należałoby poprawić w uchwale. Pod koniec 2021 roku rozpoczęły się prace nad nową uchwałą, a w lutym 2023 roku wyłożono tę uchwałę do publicznego wglądu, jednak była trochę „dziurawa”, czyli pominięto lub niedookreślono niektóre wymagane aspekty. Potem przyszedł wyrok Trybunału, czyli stało się jasnym, że uchwała w takiej formie nie może zostać podana głosowaniu.
Co dalej? Czy miasto przygotuje nową uchwałę? Czas pokaże…
Tymczasem, jak wynika z najnowszego Raportu o Rynku Reklamy, opublikowanego przez Publicis Groupe Polska w 2023 r., szacowana wartość rynku reklamowego netto wyniosła w 2023 roku blisko 12 mld zł i w porównaniu do roku poprzedniego, była wyższa o 7 proc. Wydatki na outdoor (reklamę zewnętrzną, czyli m.in. billboardy) w 2022 roku wyniosły 554 miliony zł, a rok później prawie o 100 milionów więcej (648).
Wniosek: reklam przybywa. Pytanie, czy w związku z tym grozi nam jeszcze większe zaśmiecenie Warszawy? Powtórzę się: czas pokaże.
Kinga WalczykRedaktor naczelna WARSAW DAILY