Pamiętam jak zaczynałem chodzić na mecze, to mógł być rok 2002 lub 2003. Zaledwie dwa lata wcześniej Polonia świętowała zdobycie mistrzostwa Polski, Pucharu Ligi, Superpucharu Polski (2000) i Pucharu Polski (2001), ale w klubie czuć już było chłodny wiatr nędzy. Szybko zrozumiałem, że bycie polonistą wymaga charakteru. Co w końcu może być bardziej romantycznego, niż kibicowanie słabszym, gorszym i odrzuconym?

Mecze trzeba było rozgrywać za dnia, ponieważ nie było sztucznego oświetlenia, siedziało się (dosłownie) na kamieniach, a na głowę padał deszcz, gdyż poza małym zadaszeniem z blachy falistej na sektorze „VIP’ów”, Polonia nie posiadała jeszcze swojego dachu. W powietrzu unosił się zapach pieczonej kiełbasy, a w tle widać było warszawskie wieżowce. Ten surrealistyczny stan w którym się znalazłem z własnego wyboru napawał mnie dumą i wiedziałem, że z Polonią zostanę już na zawsze.

Polonia znaczy Polska. Coś jest w tym haśle i nie chodzi tylko o łacińską etymologię tego słowa. Polonia, ta warszawska narodziła w roku 1911 w wyniku dążeń niepodległościowych i pragnień jej dumnych twórców o wolnej i samostanowiącej o swoim istnieniu Rzeczypospolitej.

Tak narodziły się „Czarne Koszulę” - jej pierwsi piłkarze przywdziali czarne trykoty na znak tęsknoty za Polską i buntu wobec zaborców. Idea chwyciła za serca ludzi i przez długie lata Polonia była ukochanym klubem warszawiaków. Symbolicznym wydarzeniem było zdobycie przez klub pierwszego po II wojnie światowej tytułu mistrza Polski (w 1946 roku). Na zgliszczach Warszawy triumfowali jej mieszkańcy - byli Powstańcy. W mieście gruzów finałowe starcie śledziło kilkadziesiąt tysięcy osób.

Później było gorzej, było źle i ciężko. Znienawidzona przez władze komunistyczne Polonia została przypisana do biednego resortu kolejowego oraz przemianowano jej nazwę na „Kolejarz”. Zaczął się okres głodu i ubóstwa. Pomimo wielu przeciwności, Polonia jeszcze raz przypomniała o sobie całej Polsce gdy w 1952 roku zdobyła na stadionie Legii Puchar Polski, by następnie zniknąć na ponad 40 lat z poważnej piłki.
Można by zapisać jeszcze wiele stron o dumnej, choć tragicznej historii Polonii, jednak nie o tym ma być ten tekst. Przeskoczmy zatem do czasów teraźniejszych.

Wkroczyliśmy w rok 2025, a Polonia po latach niedoli i marazmu nieśmiało puka do drzwi piłkarskiej elity. W ostatnich czterech latach klub zrobił imponujące trzy awanse (III, II i I liga), wspinając się coraz wyżej w hierarchii rodzimego futbolu. Polonia to jednak nie tylko piłka nożna, to również męska (1 liga) i żeńska (Orlen Basket Liga) koszykówka, pływanie, szachy i lekka atletyka. To także bardzo utalentowana piłkarsko młodzież (trzy roczniki występują w Centralnej Lidze Juniorów, która jest Ekstraklasą piłki młodzieżowej).
Jak to w takim razie możliwe, że wielosekcyjny, zasłużony klub ze stolicy dużego i zamożnego państwa rozgrywa swoje spotkania na zardzewiałym obiekcie, bez bazy treningowej z zaniedbaną i niespełniającą wymogów rozgrywek halą? Przecież czasy komunizmu się skończyły, pięćdziesiąt razy mniejsze miejscowości co chwila chwalą się swoimi nowoczesnymi obiektami sportowymi.

Polonia jak to ma w zwyczaju, na przekór wszystkim i wszystkiemu wciąż prze do przodu nie dając się zepchnąć na sportowe peryferie, a nawet jeżeli na chwilę tam utknie, zawsze powraca i przypomina o sobie miejskim włodarzom. Wiadomym jest, że Warszawa sportem nie stoi. Dramatycznie brakuje obiektów, które albo zostały zdegradowane i zniszczył je upływający czas albo nigdy nie powstały. Ile lat można ciągnąć na wysłużonym Torwarze, który pamięta jeszcze lata prezydentury Aleksandra „Kazika” Zawadzkiego?
Oczywiście, ktoś powie, że jest Legia i Projekt Warszawa. To prawda i całe szczęście, że są. Stanowią ostatni punkt honoru miasta stołecznego Warszawy przed totalną wizerunkową porażką. Jednak dwa podmioty to wciąż za mało dla prawie dwumilionowego miasta! Co więc powstrzymuję radnych przed wbiciem przysłowiowej pierwszej łopaty w polonijny kopiec i rozpoczęcia prac, które mogą przynieść tylko pozytywne efekty?

Tereny w kwadracie ulic: Bonifraterskiej, Międzyparkowej, Zakroczymskiej i Konwiktorskiej mają stać się granicami Centrum Sportu Warszawy, które zakłada budowę nowego stadionu i hali sportowej, podziemnego parkingu czy budynków biurowo-usługowych. Wizja ta jest tak piękna i surrealistyczna jak widok centrum Warszawy z trybuny „Kamiennej” ponad dwie dekady temu.
Pod koniec listopada ubiegłego roku wiceprezydent Warszawy Renata Kaznowska poinformowała o uzyskaniu kluczowego dla realizacji inwestycji dokumentu – pozwolenia na budowę. Następnym krokiem miało być zgłoszenie swoich ofert przez zainteresowane powstaniem nowego obiektu podmioty.
Tutaj jednak swoje obiekcje zgłosił klub, który po przeanalizowaniu i podliczeniu bilansu zysków i strat zawnioskował do miasta o uwzględnienie swoich poprawek (wybudowanie rozsuwanego dachu oraz zmianę pojemności z 16 na 20 tys. miejsc). Rozpoczęła się więc batalia na argumenty. Według klubu, zaproponowane zmiany pozwolą na wybudowanie całorocznej areny, co przyniesie dodatkowe korzyści finansowe, co więcej prezes Gregoire Nitot kwestionuje przyjęty przez ratusz model partnerstwa publiczno-prywatnego, w którym podmiot prywatny zarządza jedynie parkingiem i centrum wsparcia sportu, ale już nie stadionem i halą sportową. Wskazuje, że może to mieć istotny negatywny wpływ na generowanie przez klub przychodu.

Miasto odpowiedziało w sposób jednoznaczny, punktując Polonię i jej zmiany projektowe. Wspomniana już Kaznowska przypomniała, że koncepcja architektoniczna została wybrana „z udziałem przedstawicieli środowiska Polonii”. W dodatku wymieniła szereg ustępstw ze strony miasta względem klubu (zwiększenie pojemności hali i stadionu).

Kto w tym sporze ma rację? Zapewne każda ze stron. Miasto zasługuje na obiekt sportowy z prawdziwego zdarzenia. Teren piękny i nowoczesny, położony między trasą S8, a Starym Miastem. Z drugiej strony polonijne dążenia do niezależności, też są uzasadnione zwłaszcza biorąc pod uwagę trudną historię klubu i dekady zaniedbań ze strony miasta. Polonia nie raz balansowała na pograniczu bankructwa i zniknięcia ze sportowej mapy Polski, więc jej strach jest uzasadniony. Z kolei Warszawa właśnie się na tej mapie znalazła przez dramatycznie niski odsetek nowoczesnych obiektów. Czas pędzi, małe miasta rozwijają się w zawrotnym tempie, a Warszawa? Śpi.

Chciałbym na koniec przytoczyć słowa Winstona Churchilla, gdy dowiedział się o zaatakowaniu USA przez Cesarstwo Japonii w 1941 roku: „Stany Zjednoczone są jak gigantyczny kocioł. Gdy zapali się pod nim ogień, nie ma ograniczenia dla mocy, którą może wygenerować. 

Takiej mocy życzę Warszawie w dążeniu do stania się sportowym liderem w Polsce. Może nowy obiekt na Polonii będzie zalążkiem większej kampanii i niedługo zobaczymy kolejne lśniące hale i stadiony w naszym mieście.