Warszawa, piękne miasto pełne historii, kultury i niezwykłych zakątków, które przyciągają zarówno turystów, jak i mieszkańców z całej Polski. Stolica, która powinna być wizytówką kraju, niestety staje się także miejscem, gdzie niemile zaskoczeni przyjezdni spotykają się z sytuacjami, które mogą zniszczyć ich wrażenie o Polsce. Mowa tu o niechlubnych praktykach taksówkarskich pod Dworcem Centralnym, których akceptacja przez władze miasta jest co najmniej zastanawiająca.
Pod Dworcem Centralnym, jednym z najważniejszych punktów komunikacyjnych stolicy, spotkać można nieuczciwych kierowców taksówek, którzy – mimo oficjalnej licencji – nie spełniają standardów, jakich oczekujemy od tej profesji. Często są to osoby, których głównym celem jest naciągnięcie niczego nieświadomych pasażerów. Historia o turystach, którzy za przejazd z Dworca Centralnego na Aleję Krakowską mieli zapłacić aż 800 złotych, obiega fora społecznościowe, pozostawiając nas z pytaniem: jak to możliwe, że takie sytuacje wciąż mają miejsce?
Sprawa naciągania wietnamskich biznesmenów na krótkiej trasie za 800 złotych znalazła finał na policji i w sądzie, ale tylko dlatego, że jeden z pasażerów nagrał całe zajście. To pokazuje, jak trudno jest doprowadzić do ukarania takich kierowców, gdy brakuje niepodważalnych dowodów. A przecież takie sytuacje są codziennością, którą można zauważyć pod Dworcem Centralnym.
Naciąganie ludzi, którzy przyjeżdżają do Warszawy po raz pierwszy, nie znają lokalnych zwyczajów ani realiów cenowych, jest po prostu oszustwem. To sytuacje, w których turyści, czasem nawet nieświadomie, wsiadają do taksówki i są przekonywani, że stawki są adekwatne do realiów. Jednak ceny, jakie dyktują ci nieuczciwi kierowcy, to kwoty wręcz absurdalne. Podkręcone liczniki, nieuzasadnione opłaty, a nawet groźby w przypadku odmowy zapłaty – to niestety codzienność, którą można zauważyć pod Dworcem Centralnym.
Warto przypomnieć, że już kiedyś, przed laty, było głośno o tzw. mafii taksówkarskiej, która działała pod Dworcem Centralnym. Wówczas kierowcy oszukiwali na wszystkim, nie posiadając żadnych licencji. Obecni nieuczciwi kierowcy natomiast licencje posiadają, co powinno budzić nasze zaniepokojenie, ponieważ oznacza, że te praktyki są niejako tolerowane przez system prawny. Prawo, które nie potrafi skutecznie ukarać i wykluczyć z rynku takich osób, w pewnym sensie sankcjonuje ich działania. Władze Warszawy, odpowiedzialne za kontrolę jakości usług transportowych, powinny reagować na zgłoszenia nadużyć i wprowadzać surowsze regulacje, które uniemożliwią dalsze funkcjonowanie takich osób w branży.
Nieuczciwi kierowcy pod Dworcem Centralnym to nie taksówkarze, to naciągacze, którzy psują renomę całej branży i miasta. Taksówkarz powinien być osobą godną zaufania, której zadaniem jest bezpieczne i uczciwe przewiezienie pasażera z punktu A do punktu B, a nie wykorzystywanie sytuacji i żądanie bajońskich kwot za krótkie trasy. Niestety, brak odpowiednich działań ze strony władz miasta sprawia, że osoby, które powinny czuć się odpowiedzialne za swoje działania, czują się bezkarne.
Warto jednak zauważyć, że pod Dworcem Centralnym są także uczciwi taksówkarze, którzy swoją pracę wykonują z poszanowaniem klientów i zasad. Problem polega na tym, że komuś, kto nie zna realiów Warszawy, trudno jest akurat ich wybrać. Brak widocznych informacji o cenach, brak wyraźnego podziału na oficjalne taksówki i te, które żerują na niewiedzy pasażerów, sprawia, że turyści nieświadomie trafiają w ręce oszustów.
Jak można rozwiązać ten problem? Przede wszystkim konieczna jest większa kontrola licencjonowanych kierowców, częstsze inspekcje i surowsze kary za nieuczciwe praktyki. Warszawa powinna również zadbać o odpowiednie informowanie turystów – widoczne informacje o standardowych stawkach, a także dostęp do oficjalnych, zaufanych firm taksówkowych, mogłyby znacząco ograniczyć skalę nadużyć. Tego rodzaju praktyki nie tylko niszczą wizerunek miasta, ale również uderzają w uczciwych taksówkarzy, którzy muszą konkurować z osobami, których jedynym celem jest oszukiwanie klientów.
Władze Warszawy muszą zdać sobie sprawę, że walka z nieuczciwymi taksówkarzami to walka o wizerunek miasta. Tolerowanie takich praktyk jest nieakceptowalne – turyści przyjeżdżają do nas, aby cieszyć się naszą gościnnością, kulturą i zabytkami, a nie by być naciągani już na starcie. Dlatego też konieczne są działania, które wykluczą z rynku te osoby, którym zależy wyłącznie na szybkim zarobku kosztem niewinnych ludzi.
Żaneta Berus
Prezes i założyciel firmy konsultingowej In2Win Business Consulting działającej od 2011 roku w obszarze MICE. Ekspert branżowy współpracujący z różnymi podmiotami gospodarczymi. Za swoje działania na rzecz samorządu i zasługi dla promocji Polski otrzymała Srebrny Krzyż Zasługi, drugie najważniejsze odznaczenie państwowe, przyznane przez Prezydenta RP. Odebrała także odznakę „Zasłużona dla turystyki” przyznawaną przez Ministerstwo Sportu i Turystyki.
więcejOd jakichś mniej więcej dwóch lat trafiają do mnie opowieści o 20- i 30-latkach, którzy zakończyli swoją kilkuletnią bądź kilkunastoletnią przygodę z Warszawą. Mam na myśli osoby, które nie pochodzą z Warszawy, tylko przyjechały tutaj na studia, ewentualnie po zakończeniu edukacji, pomieszkały x lat a potem – nie z wyboru – wróciły do rodzinnych miejscowości.
Wróciły, bo okazało się, że pomimo pracy na etacie nie są w stanie utrzymać się (czyt. żyć w godnych warunkach). Wróciły niechętnie, bo lubiły/ kochały to miasto i przez ostatnie lata zadomowiły się w nim. Czuły się jak u siebie. Miały przekonanie, że to ich miejsce i chcą tutaj zostać. Może nie zawsze było lekko i często żyło się „od pierwszego do pierwszego”, ale gdzieś w tym wszystkim była nadzieja, że z biegiem lat, dłuższym doświadczeniem zawodowym, zarobki wzrosną i pozwolą godnie żyć. Życie jednak nieprzyjemnie zaskoczyło – zarobki podskoczyły, ale nieznacznie, za to codzienne wydatki i ceny wynajmu i zakupu mieszkań poszybowały. Wielu osobom opłata za samodzielne mieszkanie, chociażby kawalerkę, zaczęła zżerać ponad połowę wypłaty. Okazało się, że po opłaceniu rachunków, zakupie żywności, kosmetyków etc. niewiele zostaje. Albo zostaje całe nic, ewentualnie debet na koncie.
Ktoś powie: trzeba było zmienić pracę na lepiej płatną. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Takie ruchy często wymagają przebranżowienia a przecież wielu z nas kocha swoją pracę i chce ją wykonywać, mimo że każda wypłata to taki mentalny policzek. Zresztą wcale nie tak łatwo znaleźć czas i pieniądze na przebranżowienie, szkolenia, rozpoczęcie zawodowej przygody od pozycji juniora i pensji zdecydowanie niższej niż ta obecna. Nie każdy może sobie pozwolić na takie roszady. Poza tym, nie zawsze ma się na to siłę. Nie każdy ma duszę wojownika, wielu z nas w takiej sytuacji opadłby zapał i uznalibyśmy – jak wspomniane przeze mnie osoby – że Warszawa może nie jest dla nas, że bez sensu kurczowo trzymać się mitycznej stolicy, że może lepiej wrócić do rodzinnej miejscowości i mieć święty spokój.
I tak też kończy się warszawski sen wielu młodych, ambitnych, mądrych osób – wracają w rodzinne strony z poszarpaną walizką marzeń, doświadczając na własnej skórze, że stolica może i łaskawa, ale nie dla wszystkich.
To, co przewróciło większość powracających to opłaty za wynajem mieszkania. Zawsze było drogo a od kilku lat jest cholernie drogo. Dla wielu – za drogo. Warszawa przestaje być miastem dla singla zarabiającego w okolicach średniej krajowej. Wiele takich osób jeszcze walczy, poświęca się, byle tylko tutaj zostać. To ludzie, których jeszcze kilka lat temu było stać na samodzielny wynajem mieszkania a teraz zrobili krok wstecz – do lat (około)studenckich – i znowu zamieszkali ze współlokatorami. To jedyna opcja zejścia z morderczych rachunków, utrzymania się na powierzchni do każdego „pierwszego” kolejnego miesiąca.
Pytanie, na ile starczy im sił do tej walki? Czy stolica jest warta takich poświęceń? Czy z biegiem czasu będzie lżej? Myśląc o bohaterach mojego komentarza, w głowie słyszę słowa piosenki Varius Manx: „Dokąd iść, gdy nie ma dokąd pójść, i skąd nadzieję brać?”.
więcejW 1936 r. prezydent Stefan Starzyński otwierał w Muzeum Narodowym wystawę „Warszawa przyszłości” i prezentował jak będzie wyglądała w przyszłości stolica państwa polskiego. Na otwarciu wystawy był obecny prezydent RP Ignacy Mościcki.
Wśród prezentowanych projektów zwracał uwagę budynek przypominający postawiony przez Sowiety w Warszawie Pałac Kultury i Nauki. Podobieństwo podobno wynika stąd, że inspiracją dla obu wieżowców były tzw. drapacze chmur z lat 20. i 30. budowane w USA.
Rosjanie budując swoje wieżowce tego typu po prostu zapłacili za plany ich konstruktorom - nie wykupując nowych projektów, tylko je naśladując.
Konstrukcja planowa w Polsce nosiła nazwę „Wieża Niepodległości”. Była nazywana przez prasę „symbolicznym drogowskazem przyszłości Polski”. Wieżowiec z inspiracji USA, ale zaprojektowany od poczatku do końca przez inż. Juliusza Nagórskiego w stylu art déco. Wysoki na 200 metrów i zwieńczonym nadajnikiem radiowym dominowałaby nad całą Warszawą (najwyższy wieżowiec stolicy, Prudential, miał 66 m wysokości).
„Wieża Niepodległości” miała stanąć przy rondzie Waszyngtona. Była elementem zagospodarowania przestrzennego terenów Warszawy, pomiędzy mostem Poniatowskiego a portem Praskim. Według planów w Wieży Niepodległości poza nadajnikiem radiowym miały też znaleźć się restauracje, teatry, sale konferencyjne i punkt widokowy.
Wieża Niepodległości miała uświetnić wielką wystawę światową, którą Warszawa chciała zorganizować w 1944 r., by uczcić 25-lecie odzyskania niepodległości przez Polskę.
Niemiecka agresja na Polskę w 1939 r. uniemożliwiła realizację tego projektu, jak i wielu innych. A ja mam podejrzenie, że być może sam projekt przetrwał jednak i został wykorzystany pózniej ze zmianami i podpisami sowieckich architektów. Makieta ze zdjęcia jest według mnie o wiele bardziej podobna do obecnej budowli niż analogiczne, w tym samym stylu gmachy pobudowane w Moskwie.
Tomasz Parol
Prezes Fundacji Anioły Sprawiedliwości Angeli-Iustitia.pl
PS Do napisania tej opinii zinspirował mnie swoim tekstem Romuald Szeremietiew
więcejPo dwuletniej przerwie Festiwal Ogrody Muzyczne, powrócił na Dziedziniec Wielki Zamku Królewskiego w Warszawie, a ja miałam zaszczyt uczestniczyć w dwóch niezapomnianych koncertach, które na długo pozostaną w mojej pamięci. Tegoroczna edycja, nazwana „Graj Ogrody” im. Ryszarda Kubiaka, była wyjątkowa pod wieloma względami. Organizatorzy, wierni idei twórców festiwalu, zaprezentowali program niezwykle zróżnicowany, dostosowany do różnorodnych gustów, co zaowocowało serią wydarzeń, które z pewnością zadowoliły każdego melomana.
Pierwszym z koncertów, który miałam okazję wysłuchać, był występ braci Hyuka i Hyo Lee – młodych koreańskich wirtuozów fortepianu, którzy powrócili na Ogrody Muzyczne po ubiegłorocznym sukcesie. Ich koncert był prawdziwym pokazem wirtuozerii i głębokiej interpretacji muzyki klasycznej. W programie znalazła się m.in. IX Symfonia Ludwiga van Beethovena w transkrypcji na dwa fortepiany, opracowana przez Ferenca Liszta. To monumentalne dzieło, które samo w sobie jest wyzwaniem dla każdego pianisty, w wykonaniu braci Lee zyskało nowy wymiar. Byłem zachwycona precyzją, z jaką oddali oni charakter i dramatyzm tej symfonii. Każdy akord, każdy pasaż był jakby wyjęty z innej rzeczywistości – pełen pasji, głębokich emocji, ale i technicznej perfekcji. Nie można było oprzeć się wrażeniu, że bracia Lee grają nie tylko dla nas, publiczności, ale przede wszystkim dla siebie nawzajem, tworząc swoisty dialog między dźwiękami, który porwał nas wszystkich.
To, co najbardziej urzekło mnie podczas tego koncertu, to niezwykła harmonia i jedność, jaką stworzyli Hyuk i Hyo Lee. Ich gra była jak perfekcyjnie skomponowana rozmowa, w której każdy z braci znał swoje miejsce, ale jednocześnie nie bał się wyjść przed szereg, by nadać grze nową dynamikę. Właśnie w takich momentach można było dostrzec prawdziwą magię muzyki – magię, która przenosi słuchacza w inny wymiar, pozwalając zapomnieć o codzienności i zanurzyć się w dźwiękach, które zdają się mówić więcej niż słowa. Występ braci Lee był również dowodem na to, jak wielki wpływ na młodych artystów może mieć geniusz mistrzów takich jak Liszt czy Beethoven. To właśnie dzięki nim możemy dzisiaj cieszyć się muzyką na takim poziomie, który porusza serca i umysły, niezależnie od wieku czy doświadczenia muzycznego.
Drugim koncertem, który zamknął tegoroczną edycję festiwalu, był recital Iwony Sobotki, której towarzyszył hiszpański tenor David Baños oraz pianista Marek Ruszczyński. Ten wieczór był hołdem dla Giacomo Pucciniego – jednego z najwybitniejszych kompozytorów operowych, którego 100. rocznicę śmierci obchodzimy w tym roku. Program koncertu składał się z najpiękniejszych arii i duetów z oper Pucciniego, takich jak „Tosca”, „Madame Butterfly”, „Turandot” czy „Cyganeria”. Iwona Sobotka, znana z wielkich scen operowych, jak zwykle zachwyciła publiczność swoim głosem, pełnym głębi i ekspresji. Jej interpretacje arii, zwłaszcza „Vissi d’arte” z „Toski” oraz „Si, mi chiamano Mimi” z „Cyganerii”, były pełne emocji i dramatyzmu, które tak bardzo charakteryzują muzykę Pucciniego. Jej głos, delikatny, a zarazem potężny, idealnie oddawał niuanse emocjonalne postaci, które śpiewała.
David Baños, mimo młodego wieku, wykazał się dojrzałością interpretacyjną i techniczną, która pozwoliła mu w pełni sprostać wyzwaniu, jakie stanowią arie z repertuaru Pucciniego. Jego głos, pełen ciepła i namiętności, doskonale komponował się z głosem sopranistki Iwony Sobotki, co zaowocowało niezapomnianymi duetami, jak choćby „O soave fanciulla” z „Cyganerii” czy „Bimba dagli occhi pieni di malia” z „Madame Butterfly”. Pianista Marek Ruszczyński, który akompaniował śpiewakom, również zasługuje na szczególne uznanie. Jego gra była nie tylko tłem dla wokalistów, ale także pełnoprawnym elementem spektaklu, który dopełniał całość i nadawał jej wyjątkowy charakter.
Finałowy koncert był nie tylko muzycznym wydarzeniem, ale także pewnym symbolicznym zamknięciem festiwalu, który przez niemal miesiąc dostarczał nam niezapomnianych wrażeń. Był to wieczór pełen wzruszeń, refleksji, ale także radości z obcowania z wielką sztuką. Publiczność, która szczelnie wypełniła Dziedziniec Wielki Zamku Królewskiego, nagrodziła artystów owacjami na stojąco, co było najlepszym dowodem na to, jak wielkie emocje wzbudził ten koncert.
Obydwa koncerty, które miałam przyjemność wysłuchać podczas 24. Festiwalu Ogrody Muzyczne, były dla mnie nie tylko muzycznym przeżyciem, ale także duchową ucztą, która na długo pozostanie w mojej pamięci. To, co najbardziej uderzało w tych wydarzeniach, to nie tylko wysoki poziom artystyczny, ale także niezwykła atmosfera, jaka panowała na festiwalu – atmosfera pełna wzajemnego szacunku, zrozumienia i miłości do muzyki. To właśnie dzięki takim wydarzeniom, jak Festiwal Ogrody Muzyczne, możemy na nowo odkrywać piękno i głębię muzyki, która od wieków towarzyszy człowiekowi, dając mu ukojenie, inspirację i radość.
Żaneta Berus
Prezes i założyciel firmy konsultingowej In2Win Business Consulting działającej od 2011 roku w obszarze MICE. Ekspert branżowy współpracujący z różnymi podmiotami gospodarczymi. Za swoje działania na rzecz samorządu i zasługi dla promocji Polski otrzymała Srebrny Krzyż Zasługi, drugie najważniejsze odznaczenie państwowe, przyznane przez Prezydenta RP. Odebrała także odznakę „Zasłużona dla turystyki” przyznawaną przez Ministerstwo Sportu i Turystyki.
więcejBycie matką w wielkim mieście to doświadczenie pełne kontrastów. Z jednej strony tętniące życiem ulice, bogactwo oferty kulturalnej i mnogość możliwości, z drugiej – wyzwania związane z logistyką, kosztami życia i czasem, którego zawsze brakuje. Warszawa jest pełna kobiet, które każdego dnia balansują między obowiązkami a marzeniami. Prowadzą życie pełne radości, ale i trudności.
Współczesne mamy często mierzą się z presją „bycia idealną”, gdzie każda może rozumieć to na swój sposób, jednak społeczne oczekiwania stawiają kobietami wysokie wymagania. Mama, która przyjdzie do pracy z dzieckiem, nie radzi sobie z organizacją, zaś jeśli z dzieckiem do pracy przyjdzie tata, to otoczenie doceni go za poświęcenie i zaangażowanie.
Widok kobiety pchającej wózek między autami zaparkowanymi na chodniku jest tak powszechny, że właściwie przezroczysty dla otoczenia. Z kolei mężczyzna manewrujący wózkiem wzbudza zainteresowanie przechodniów i kiwanie głowami w wyrazie uznania.
Choć Warszawa sprzyja anonimowości, to przechodnie czy pasażerowie autobusów i tramwajów przypatrują się sobie. Może w metrze częściej ludzie patrzą się w telefony lub czytają, niż przyglądają się innym – w tym środku transportu nie trzeba uważać na zakrętach i droga jest bardziej przewidywalna niż na powierzchni.
Prawda jest taka, że idealne obrazy macierzyństwa przedstawiane w mediach społecznościowych nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością. Wywierają na kobiety jedynie presję i tworzą poczucie niedostateczności. Najgorsze jest porównywanie własnego zaplecza do czyjeś zaaranżowanej sceny. Nie warto tego robić.
Choć wielkie miasto oferuje wiele możliwości, matki często doświadczają również poczucia samotności. Wszędzie wokół są ludzie, ale trudno znaleźć prawdziwe wsparcie i zrozumienie. Szczególnie w początkowym okresie macierzyństwa, kiedy potrzeba bliskich i zaufanych osób jest największa.
Przyjaźnie na placach zabaw mają szansę tworzyć się między kobietami, gdy ich dzieci zaczną już chodzić. Wcześniej niewiele kobiet wybiera się w takie miejsca, zatem ich szanse na poznanie się z kimś nowym są dużo mniejsze. Można liczyć ewentualnie na spotkania w parku, gdy po kilku tygodniach któraś z mam odważy się odezwać do znanej z widzenia drugiej mamy.
Są też grupy ćwiczeń czy lekcji pływania dla maluszków – tam także jest szansa porozmawiać z kimś dorosłym. Każda kobieta, która siedziała z maluszkiem w domu, wie, o czym piszę. Czasem człowiek musi porozmawiać z kimś na swoim poziomie i towarzystwo dzieci nam zwyczajnie nie wystarcza.
W obliczu wielu wyzwań, matki w wielkim mieście poszukują równowagi. Dążą do połączenia kariery zawodowej z wychowywaniem dziecka, a jednocześnie starają się zapewnić sobie czas i przestrzeń na własne pasje i rozwój.
Dobrym sposobem na to są wspólne spotkania z innymi mamami i grupy wsparcia. Przy tej okazji chciałabym szczególnie polecić spotkania Chóru Mam. To ogólnopolska inicjatywa stworzona przez Małgorzatę Zawilską-Rospędek z Bemowa. Chór Mam powstał, by wspierać ciężarne i mamy w pierwszych latach życia dzieci. W Chórze Mam nie trzeba umieć śpiewać. Ponieważ przez kilka lat Małgorzata przychodziła na organizowane przeze mnie spotkania Moc Kobiet, polecam Ją oraz wspomnianą inicjatywę z pełnym przekonaniem, że warto spróbować i przyjść do Chóru Mam.
Drugą społecznością, o której chcę wspomnieć, jest Archipelag Kobiet, który powstał przy Fundacji Moc Kobiet. Fundacja ma swoją siedzibę w Warszawie, ale obecnie organizuje spotkania online, by być odpowiedzią na potrzeby kobiet bez względu na miejsce zamieszkania, stan cywilny, wykształcenie czy posiadane dzieci lub bezdzietność. Archipelag Kobiet to spotkania w duchu siostrzeństwa dla wszystkich kobiet, które chcą dla siebie i innych lepszego świata. Gdzie bez względu na wiek i doświadczenie zwraca się uwagę na własny rozwój, ale także rozmawia i szuka rozwiązań problemów społecznych. Fundacja Moc Kobiet przez ten format spotkań ma na celu, aby jego uczestniczki same zaczęły budować i wzmacniać równą godność płci oraz zwiększać swoje szanse na rynku, stając się liderkami. Archipelag Kobiet wspiera w zmianie zarówno prywatnej, jak i zawodowej.
Jako prezeska Fundacji Moc Kobiet staram się szczególnie wspierać kobiety w odnalezieniu równowagi. Rozumiem potrzeby pracujących mam, ponieważ sama jestem kobietą, która łączy aktywności na wielu polach. Swoją pierwszą pracę na etacie znalazłam pod Warszawą po urodzeniu pierwszej córki. Później przez wiele lat jeździłam do biura w innym krańcu miasta niż mieszkałam. Po urodzeniu trzeciej córki droga do pracy zaczęła mieć dla mnie szczególne znaczenie, by nie tracić czasu na dojazdy. Dziś prowadzę własną firmę i wiem, jak bardzo możliwość samorealizacji oraz prawdziwie elastyczny czas pracy, czyni mnie szczęśliwą i spełnioną mamą oraz żoną. Pomagam zatem innym, by żyjąc w betonowym świecie trudności i ludzkiej ignorancji, odnajdywali odwagę, inspiracje i wytrwale kroczyli od marzeń do lepszej rzeczywistości.
Sylwia Chrabałowska
Ekspertka ds. zarządzania i komunikacji. Prezeska wydawnictwa Moc Media, prezeska Fundacji Moc Kobiet, II przewodnicząca rady nadzorczej IDH SA, członkini Chapter Zero Poland i Polskiej Izby Książki oraz Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek. Doktorantka w Instytucie Zarządzania SGH i mentorka Programu Mentoringowego SGH.
10 września 2021 roku wyznacza pierwszy kamień milowy w projekcie budowania współczesnej trasy tramwajowej do Wilanowa. To data rozpoczęcia przetargu na budowę. Cytując opis inwestycji: „(…) najbardziej oczekiwana inwestycja Tramwajów Warszawskich oraz największy projekt tramwajowy w Polsce. Jest to też inwestycja o strategicznym znaczeniu dla miasta oraz jego mieszkańców”.
W tej samej notatce, która ogłasza rozpoczęcie przetargu, widnieje lakoniczny wpis: „Prace budowlane będą realizowane w latach 2022-2023”. Ani autor tej notatki, ani zarządzający Tramwajami Warszawskimi, ani nikt z Ratusza, a tym bardziej żaden mieszkaniec nie spodziewał się, jak bardzo to stwierdzenie będzie dalekie od prawdy.
Kolejny wpis na stronie tramwaju do Wilanowa to już 29 marca 2022, informacja o podpisaniu umowy z wykonawcą, firmą Budimex oraz fragment wypowiedzi urzędującego prezydenta Warszawy, Rafała Trzaskowskiego. Według założeń, Budimex miał mieć 22 miesiące na zbudowanie trasy od Puławskiej za skrzyżowanie z ulicą Św. Bonifacego.
Ale zaraz, zaraz, czy pierwotnie roboty nie były planowane na lata 2022-2023? To mogło dać nam wyobrażenie, czego możemy się spodziewać. Nie bądźmy jednak czepialscy – to są ostatecznie skomplikowane projekty infrastrukturalne, a inwestycja „o strategicznym znaczeniu dla miasta oraz jego mieszkańców” powinna być realizowana z należytą uwagą i starannością. 22 miesiące od 29 marca 2022 roku dają nam termin 29 stycznia 2024. Jakub z marca 2023 roku mógł być pełen optymizmu, ale Jakub z sierpnia 2024 już wie, jak ta "strategiczna inwestycja" wygląda w praktyce.
Dla tych, którzy nie wiedzą, tramwaju nie ma. Jeszcze nie ma, bo kiedyś przecież będzie. Jeśli jest jedna rzecz, która łączy minionych włodarzy Warszawy z obecnym prezydentem, to kłopoty i opóźnienia w projektach infrastrukturalnych. Każda większa czy mniejsza inwestycja się z nimi borykała, jak na przykład sławne, niekończące się prace na ulicy Marynarskiej.
To, co zaś odróżnia budowę tramwaju do Wilanowa, to skala paraliżu, jaką wspólnie zaserwowały nam Tramwaje Warszawskie razem z Budimexem. Pod czujnym okiem planistów, każde skrzyżowanie i większość ulic na trasie stały się miejscem składowania ciężkiego sprzętu budowlanego. Piszę „miejscem składowania”, ponieważ przez prawie rok od ogłoszenia wykonawcy, Budimex gromadził sprzęt niczym średniowieczny władca szykujący się na kampanię wojenną. Jednak kiedy w końcu ruszyli, skala paraliżu była niespotykana w porównaniu z tym, czego do tej pory doświadczyłem, żyjąc w Warszawie.
Przez ostatni rok komunikacja w obrębie Mokotowa i Wilanowa to istna katorga. Poruszam się regularnie trasą na całej długości pierwotnej linii. Kilka razy w tygodniu jeżdżę Puławską w stronę Łazienek Królewskich, mijając skrzyżowanie ze Spacerową oraz w drugą stronę pokonuję całą długość Alei Rzeczypospolitej. Mam więc wszechstronny obraz postępów prac. Niestety przez długi czas jedyny postęp, jaki zauważyłem, to bardziej wymyślne sposoby blokowania ulic, powodujące dodatkowe utrudnienia.
Wisienką na torcie było wystąpienie prezydenta Rafała Trzaskowskiego, który chcąc uspokoić zdenerwowanych mieszkańców, ubrany w kask i kamizelkę (no w końcu budowa), zapewnił, że prace trwają, ale ich nie widać… bo są prowadzone pod ziemią. Drogi Panie Prezydencie, to nie metro, tylko tramwaj.
W opisie inwestycji tramwaju znajdziemy zapewnienia, jak wiele korzyści tramwaj przyniesie mieszkańcom i jak skróci ich czas dojazdu z Wilanowa i Mokotowa do Centrum. Szkoda tylko, że z równą starannością nie zmierzono, jak wiele problemów, kłopotów, utrudnień i nerwów budowa przyniesie mieszkańcom wspomnianych dzielnic.
I oczywiście nieśmiertelne hasło „musi być gorzej, żeby było lepiej” ma tutaj jakieś zastosowanie. Nie można zrobić usprawnień bez wprowadzenia tymczasowych utrudnień dla mieszkańców. Jednak to nie utrudnienia, a samo tempo jest tutaj problemem. Pracowników na budowie jest za mało i pracują - z punktu widzenia skali projektu - krótko. Znakiem rozpoznawczym budowy były długie odcinki rozkopanych ulic bez ani jednej osoby na miejscu.
A przecież można by to zrobić lepiej, a przynajmniej zaplanować roboty, by zminimalizować utrudnienia i zwiększyć efektywność. Dla mnie odniesieniem podkreślającym tę rażącą niegospodarność jest porównanie budów tramwaju i budynków mieszkalnych, których ostatnio w mojej okolicy powstało wiele. Obie budowy zaczynały w podobnym czasie, z tym że budynki już stoją i mają właścicieli, a tramwaj jest tylko pieśnią przyszłości. Różnica? Budynki stawia i nadzoruje prywatna firma nastawiona na zysk, tramwaj natomiast samorząd nastawiony na poklask.
Ktoś powie, że skala mniejsza. Słusznie. Nie kłócę się, że budowa tramwaju jest większym wyzwaniem obarczonym sporym ryzykiem. Ale dlatego powinni zarządzać tym projektem ludzie, którzy to ryzyko zminimalizują, a nie - jak w tym wypadku - zaplanują największe spustoszenie. Momentami odnoszę wrażenie, że to nie jest budowa, tylko eksperyment społeczny, sprawdzający wytrzymałość warszawiaków.
Być może jestem zbyt krytyczny. Pewnie wynika to z entuzjazmu, jaki miałem do tego projektu. Tak jak wielu, liczyłem, że tramwaj usprawni komunikację i stanie się kluczowym elementem rozwijającej się metropolii. Oczywiście tak może jeszcze się stać, ale bagaż doświadczeń, jaki ta inwestycja za sobą ciągnie, będzie potrzebował najlepszej lokomotywy, żeby wejść na właściwe tory.
Jakub Płonka
Mieszkaniec Warszawy, redaktor naczelny magazynu "Customer Success Manager"
Syreny są stworzeniami pochodzącymi z mitologii greckiej i rzymskiej, według której w swej naturze były niebezpieczne i przebiegłe. Wyglądały jak pół kobieta, pół ptak albo pół kobieta, pół ryba. Można stwierdzić, że syrena to uosobienie femme fatale, czyli kobiety, która przyciągała mężczyzn swoim urokiem i potem im szkodziła. Te z mitologii wręcz zabójczo szkodziły mężczyznom. Dlaczego zatem w herbie Warszawy mamy syrenę – pół kobietę, pół rybę i to z takimi atrybutami jak miecz i tarcza?
Herb Warszawy zmieniał się na przestrzeni wieków. Na początku był to potwór z ludzkim ciałem, nogami wołu i ogonem lwa, który trzymał tarczę i miecz. Dopiero w renesansie postaci nadano cech kobiecych, ale pozostawiając jeszcze smocze skrzydła, pazury, ogon i łuskowate uda. W oświeceniu natomiast potwora zastąpiono postacią półnagiej kobiety, dając jej do trzymania modną orientalną szablę i tarczę, natomiast w miejsce nóg dano jej rybi ogon. Obecny herb Warszawy z syreną trzymającą miecz i tarczę został przyjęty w dwudziestoleciu międzywojennym.
Wszystko, co powyżej, to oczywiście bujdy na resorach. Musisz poznać prawdziwą historię o Syrence Warszawskiej. Zapraszam!
Dawno, dawno temu, kiedy w morzu mieszkały syreny, Warszawa była małą wioską rybacką. Pewnego dnia jedna z syren opuściła Bałtyk i popłynęła na południe. Była to ta Syrenka. Podążała ona w górę Wisły, podziwiając widoki, a gdy poczuła się zmęczona, zatrzymała się, aby odpocząć na piaskowym brzegu. Było to niedaleko dzisiejszych mostów Śląsko-Dąbrowskiego i Gdańskiego.
Syrenka rozglądała się po okolicy i uznała, że jest ona wyjątkowo piękna. Pomyślała: „Mamusiu, jak tu pięknie! Dlaczegoż by tu nie zamieszkać?". Jak pomyślała, tak zrobiła. Syrenka w dzień bawiła się w płytkiej wiślanej wodzie przy brzegu, a nocą odpoczywała w głębinach rzeki. Bardzo lubiła łowić ryby na wędki, co zadziwiało warszawskich wędkarzy. Oczywistym było, że im nikt nie wchodził w drogę, gdy ich spławiki unosiły się na wodzie. Wędkarze próbowali krzykami wystraszyć Syrenkę, ale ta zupełnie się ich nie bała i w odpowiedzi zaczęła śpiewać piosenkę o nadwiślańskim świcie, którą ułożyła już pierwszego ranka po przybyciu w tę okolicę. Kormorany, rybitwy, a nawet bobry przystanęły, by posłuchać tej wyjątkowej pieśni. Wędkarze z kolei tak się wzruszyli, że zrezygnowali z prześladowania tej cudnej istoty i obiecali, że nikomu nie pozwolą jej skrzywdzić. „Pani się nie martwi, będzie dobrze. Wiadomo, że pani jest nasza, nazywa się pani przecież Syrenka Warszawska” – mówili.
Niestety pewnego dnia Syrenka znalazła się w niebezpieczeństwie, mimo osobistej ochrony lokalnych wędkarzy. Pewien chciwy biznesmen postanowił wykorzystać syreni piękny głos na jarmarku. Podszedł do Syrenki, maskując się sprytnie za krzakiem wyrwanym z miękkiego przybrzeżnego mułu. Porwał kobieto-rybę i zamknął ją w drewnianej skrzyni, którą miał przygotowaną w piwnicy niedaleko Kamiennych Schodków. Syrenka, będąca wszak morskim stworzeniem, nie była w stanie śpiewać ani na prośbę, ani na groźbę chama. Zniewolone w skrzyni wodne stworzenie było bezsilne w swoim smutku i tęsknocie za wolnością. Na szczęście krzyki w piwnicy nad skrzynią usłyszał syn wędkarza, który był prawdziwym warszawskim cwaniakiem, odznaczającym się mądrością, wysoką kulturą osobistą i szerokim gronem bliższych i dalszych przyjaciół. Chłopak poprosił ziomków o pomoc, z którymi udało mu się z łatwością uwolnić Syrenkę. Biznesmenowi wystarczyła bowiem elegancka prośba o uwolnienie damy. Oczywiście gdy ta była już bezpieczna za ich plecami, chama warszawscy chłopcy szybko nauczyli kultury i pokazali mu, gdzie raki zimują.
Syrenka Warszawska, wdzięczna za przywróconą wolność, obiecała wędkarzom, że sama też zawsze będzie chronić Warszawę i jej mieszkańców. Jako prawdziwa dama, dotrzymała słowa i do dzisiaj jest z nami zawsze gotowa do działania oraz wyposażona w praktyczny ekwipunek do nadwiślańskich spotkań z osobami, które zapomniały dobrych manier.
Jeśli dziś wyjdziesz wieczorem na spacer po Warszawie, bardzo możliwe, że spotkasz Syrenkę. Bywa ona na budynkach, latarniach, witrażach, szyldach, a także przechadza się brzegiem Wisły lub na przykład wcina bułkę z pieczarkami na Rynku Starego Miasta. Nie muszę przypominać, że należy się z Syrenką kulturalnie przywitać i nie rzucać mięsem w jej towarzystwie. Uprzejmie proszę przy tej okazji, by po wspaniałej uczcie z widokiem na Wisłę pamiętać o zabraniu ze sobą osobistych śmieci jak puste butelki czy torebki po chipsach. Dziękuję.
Sylwia Chrabałowska
Ekspertka ds. zarządzania i komunikacji. Prezeska wydawnictwa Moc Media, prezeska Fundacji Moc Kobiet, II przewodnicząca rady nadzorczej IDH SA, członkini Chapter Zero Poland i Polskiej Izby Książki oraz Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek. Doktorantka w Instytucie Zarządzania SGH i mentorka Programu Mentoringowego SGH.
Kiedy byłam mała, często podróżowałam autobusami i tramwajami po Warszawie, siadając w oknie na kolanach taty. Mój tata urodził się na Górcach i bardzo dobrze znał swoje miasto. Pokazywał mi ulice, opowiadał o mijanych budynkach, drzewach, pomnikach. Był to czas poza czasem. Dziś pamiętam tamte wyprawy niczym wyplatany koszyk z wikliny. Jest swojski i jednocześnie przechodzą przez niego wiosna, lato, jesień i zima. Wszystko jakby scalone w jednym czasie i miejscu. Nasza Warszawa - wierne miasto. Pamiętam, gdy szłam na lato w mieście organizowane przez zakłady narzędzi precyzyjnych VIS im. Świerczewskiego. Asfalt palił w policzki, odbijając lipcowy upał. Środkiem ulicy biegł trawnik, na którym stały abstrakcyjne rzeźby.
Szkoda, że dziś już ich nie ma… Zostały zepchnięte na skwer przed parkiem im. Sowińskiego. Szczęściem nieśmiertelna żyrafa przy Olimpii jeszcze jakoś dycha. Pamiętam też, że w szkolnej stołówce na Grabowskiej, gdzie w wakacje dzieci zakładowe dostawały obiad, podano nam ubite ziemniaki ze spalonymi jajkami sadzonymi. Dlaczego to pamiętam? Może dlatego, że sadzone miały idealnie okrągły kształt, a ja nie wiedziałam nic o istnieniu patelni do sadzonych jaj. Pamiętam, że był też kompot truskawkowy. Nam, dzieciom odpornym na wybuch w Czarnobylu, nie było potrzebne wiele do szczęścia. Zimny kompot załatwiał wszystkie dziecięce potrzeby w upalny warszawski dzień. Swoją drogą, ciekawe, jaki lipiec w mieście będziemy mieli w tym roku? Pożyjemy – zobaczymy.
Lubię podróżować po swoim mieście, porównując dawne do dzisiejszego. Przyglądam się i wspominam. Na przykład tam, gdzie już jeżdżą tramwaje puszczone na Kasprzaka, kiedyś jeden kierowca linii 159 stracił cierpliwość i nie zatrzymał się na przystanku, goniąc za jakimś dużym fiatem, który zajechał mu drogę. Albo wyglądam z okna, czy gołąbek pokoju nadal tli się na ceglanej ścianie przy Koszykowej. Widzę – jest. Czyli nie wszystko się zmienia. Nadal w Warszawie wierzymy w pokój. Cieszy mnie to i uśmiecham się do siebie w milczeniu.
Lubię swoje miasto. Jeśli masz ochotę poczytać więcej - napisz do mnie list. A ja odpowiem i napiszę więcej.
Sylwia Chrabałowska
Ekspertka ds. zarządzania i komunikacji. CEO wydawnictwa Moc Media, prezeska Fundacji Moc Kobiet, II przewodnicząca rady nadzorczej IDH SA, członkini Chapter Zero Poland i Polskiej Izby Książki oraz Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek. Doktorantka w Instytucie Zarządzania SGH i mentorka Programu Mentoringowego SGH.
Parkowanie przed prestiżowym Teatrem Wielkim w Warszawie przypomina raczej przygodę z survivalem niż wstęp do kulturalnego wieczoru. Stan parkingu przed jednym z najważniejszych obiektów kulturalnych w Polsce jest, delikatnie mówiąc, fatalny. To miejsce, które powinno być wizytówką miasta, od lat pozostaje w opłakanym stanie, przynosząc wstyd stolicy.
Wystarczy krótki spacer po okolicy Teatru Wielkiego, by dostrzec, że nawierzchnia parkingu przypomina bardziej szwajcarski ser niż asfaltową powierzchnię. Liczne dziury i nierówności sprawiają, że przechadzka po nim to prawdziwe wyzwanie. Wydaje się, że usytuowanie parkingu przed samym Ministerstwem Sportu i Turystyki ma na celu zmuszenie kierowców do ćwiczenia kondycji – unikanie pułapek wymaga bowiem nie lada zwinności. Czyżby lokalizacja naprzeciwko Ministerstwa Sportu i Turystyki była wybrana specjalnie, aby mieszkańcy i turyści mogli ćwiczyć kondycję już od pierwszych kroków?
Dla przyjezdnych, którzy odwiedzają Warszawę i pragną podziwiać uroki Teatru Wielkiego, parking jest pierwszym miejscem, z którym mają kontakt. Trudno o bardziej kompromitujący widok. Nierówne i ruszające się płyty (przy deszczu mogą być prawdziwą pułapką) – ogólnie zaniedbany teren – skutecznie psują pierwsze wrażenie. Można powiedzieć, że to wizytówka miasta – niestety, bardzo niechlubna.
Nie tylko estetyka stanowi problem. Codzienne korzystanie z tego parkingu grozi poważnymi konsekwencjami zdrowotnymi. Panie w szpilkach (co idąc do opery należy przewidzieć) muszą się liczyć z tym, że mogą nie tylko połamać obcasy, ale również skręcić kostkę. Nierówności i dziury mogą łatwo spowodować poważniejsze kontuzje, o czym przekonało się już wielu nieszczęśliwych kierowców i przechodniów.
Parking przed Teatrem Wielkim nie służy jednak tylko jego gościom. Jest także bazą parkingową dla wycieczek na Stare Miasto, zwiedzania okolicy włącznie z Placem Piłsudskiego i Grobem Nieznanego Żołnierza. To popularne miejsce postojowe dla turystów, którzy pragną odkrywać historyczne serce Warszawy. Niestety, zamiast w komfortowych warunkach, muszą zmagać się z realiami przypominającymi tor przeszkód.
Kiedy można oczekiwać remontu tego parkingu? To pytanie, które od dawna zadają sobie warszawiacy oraz liczni goście stolicy. Planowanie i realizacja takich prac nie powinny jednak trwać latami. Mieszkańcy mają dość przeciągających się remontów. Oczekują konkretów – szybkiej, sprawnej modernizacji, która umożliwi wygodne i bezpieczne parkowanie w tak prestiżowym miejscu.
Modernizacja parkingu przed Teatrem Wielkim jest konieczna i powinna być priorytetem dla władz miasta. To nie tylko kwestia estetyki, ale przede wszystkim bezpieczeństwa i wygody mieszkańców oraz turystów. Miejmy nadzieję, że odpowiedzialne za to osoby dostrzegą problem i podejmą szybkie, skuteczne działania, które pozwolą przywrócić temu miejscu odpowiednią rangę. Bo przecież Warszawa zasługuje na parking przed Teatrem Wielkim, który będzie powodem do dumy, a nie do wstydu.
Żaneta Berus
Prezes i założyciel firmy konsultingowej In2Win Business Consulting działającej od 2011 roku w obszarze MICE. Ekspert branżowy współpracujący z różnymi podmiotami gospodarczymi. Za swoje działania na rzecz samorządu i zasługi dla promocji Polski otrzymała Srebrny Krzyż Zasługi, drugie najważniejsze odznaczenie państwowe, przyznane przez Prezydenta RP. Odebrała także odznakę „Zasłużona dla turystyki” przyznawaną przez Ministerstwo Sportu i Turystyki.
Oto moje wrażenia z pierwszej podróży z rodzinnego Amsterdamu do Polski. Kiedy 20 lat temu odwiedziłem Warszawę, czułem się, jakbym znalazł się na krańcu Europy, jakbym trafił do filmu, którego akcja rozgrywa się 100 lat temu. To było bardzo historyczne. Chociaż dziś większość tej atmosfery prawie zniknęła, miasto nadal ma swoją magię. Mogę spacerować cały dzień i cieszyć się uliczkami centrum, które wciąż mają klimat, który znalazłem 20 lat temu. Wywołuje to we mnie ogromne uczucie.
Miasto jest duże i jest w nim wiele do zrobienia, ale jednocześnie czuję, że mogę wiele osiągnąć samym spacerowaniem. Kolejną rzeczą, która mi się podoba, jest nowa panorama z wysokimi drapaczami chmur, dzięki której czuję się, jakbym był w Nowym Jorku, kolejnym mieście, które skradło mi serce. Podobny klimat można odczuć w Warszawie. Chociaż w niektórych miejscach mogą znajdować się ludzie, na których należy uważać, na przykład kieszonkowcy lub pijacy, wciąż widzę wielu miłych, przystojnych i pięknych ludzi. Kobiety wiedzą tu, jak się ubierać i wspaniale jest to widzieć.
Spacery po Warszawie to czysta przyjemność. Polecam każdemu zobaczyć okolice Nowego Światu. Zatrzymać się gdzieś na mały lunch lub herbatę, a następnie udać się do innego miłego miejsca w okolicy. Miasto jest bardzo międzynarodowe. Przyjeżdżają tu ludzie z całego świata i widać, że Warszawa śmiało może być na jednej liście z takimi miastami, jak Paryż, Londyn, Nowy Jork, Tokio czy Moskwa.
Warszawa ma właściwie wszystko, czego można oczekiwać od dużego miasta. Jest tak wiele do zobaczenia, że poznanie wszystkiego, co miasto ma do zaoferowania, z pewnością zajęłoby więcej niż kilka dni. Transport jest łatwy i niedrogi, zarówno metrem, jak i autobusem. Lotnisko jest połączone z niemal każdym miejscem na świecie. Warszawa ma tak wiele do zaoferowania! To naprawdę jedno z moich ulubionych miast na świecie. To niesamowite pomyśleć, że mój pianista numer jeden, Chopin, wychował się tutaj. Czasami czuję to samo, co on czuł, spacerując ładnymi uliczkami w centrum, które wciąż tchną magią minionej historii. To silne miasto, które przetrwa lata. Z całego serca mogę powiedzieć: kocham Warszawę!
Peran van Dijk
DJ/Producent z Amsterdamu
więcej
W centralnym miejscu stolicy, w bezpośrednim sąsiedztwie Pałacu Kultury i Nauki, powstaje nowa siedziba Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Budzi duże zainteresowanie, ale też i emocje. Dla jednych "bunkier", "gigantyczne pudełko na buty", "biały klocek", czy "potworek, który przesłania widok na Pałac Kultury", dla innych zaś sztuka sama w sobie. Ja zdecydowanie należę do tej drugiej grupy. Dlaczego? Po pierwsze, warto spojrzeć na obecny wygląd centrum. Po środku Pałac Kultury i Nauki i plac Defilad (dla tych, co nie wiedzą, zaprojektowane przez architekta Lwa Rudniewa, który realizował koncepcje samego Stalina), przed nimi Domy Towarowe Centrum, "patelnia" i niemalże z każdej strony nowoczesne wieżowce. Czyli jeden wielki misz masz. Skąd zatem taki szum wokół tego nowoczesnego obiektu? Jestem przekonany, że to wynika po prostu z braku gustu, braku zrozumienia sztuki nowoczesnej, a tym samym zrozumienia przeznaczenia obiektu. Ma być w nim prezentowana sztuka nowoczesna, tak SZTUKA NOWOCZESNA, a nie odkrycia archeologiczne. To po pierwsze. Po drugie, to chyba nie jest jeszcze ten moment na ocenę samego obiektu. Tak się bowiem składa, że obok MSN powstaje również teatr TR Warszawa - to wspólny projekt, ściśle ze sobą powiązany. Całość zaś wkomponuje się w Zielony Plac Centralny. Kiedy "zagrają" te wszystkie elementy, wówczas - również jestem przekonany - zmieni się optyka mieszkańców na ten nowy (nowoczesny) obiekt, czy obiekty. Po trzecie, przez wakacje zmieni się jeszcze wygląd MSN. Pojawi się m.in. przeszklony parter, pojawi się więcej drzew, itd. I po czwarte - wnętrze MSN będzie dla wielu dzisiejszych pesymistów i "krytyków" ogromnym doświadczeniem, które zmieni ich optykę. Wierzę w to. Nie mogę się doczekać piątku 25 października br. Na ten dzień zaplanowane jest otwarcie Muzeum Sztuki Współczesnej. W mojej ocenie sztuki samej w sobie.
Bartek Matusiak
Wydawca WARSAW DAILY
Warszawa, dynamicznie rozwijająca się stolica Polski, boryka się z narastającymi problemami parkingowymi. Brak wystarczającej liczby miejsc parkingowych, niewielka liczba parkingów wielopoziomowych oraz zwężanie ulic na rzecz ścieżek rowerowych wywołują liczne kontrowersje. Sytuacja ta wpływa nie tylko na komfort mieszkańców, ale również na osoby starsze i schorowane, które nie mogą korzystać z alternatywnych środków transportu, jak rower czy komunikacja miejska.
Jednym z głównych problemów Warszawy jest brak parkingów wielopoziomowych, które mogłyby znacznie zwiększyć dostępność miejsc parkingowych w centralnych częściach miasta. Wielopoziomowe parkingi są popularnym rozwiązaniem w wielu metropoliach, pozwalając na efektywne wykorzystanie przestrzeni miejskiej. W Warszawie jednak ich liczba jest niewystarczająca, co prowadzi do sytuacji, w której kierowcy muszą krążyć po ulicach w poszukiwaniu wolnego miejsca, co z kolei zwiększa korki i zanieczyszczenie powietrza.
Kolejnym źródłem konfliktów jest zwężanie ulic i przekształcanie ich w ścieżki rowerowe. Z jednej strony, promowanie ruchu rowerowego jest istotnym elementem zrównoważonego rozwoju miasta, poprawiającym jakość powietrza i zdrowie mieszkańców. Z drugiej strony, takie działania nie zawsze są przeprowadzane z myślą o wszystkich użytkownikach dróg. Dla osób starszych i schorowanych, które nie są w stanie korzystać z rowerów, dostęp do samochodu jest często niezbędny.
Warszawa powinna być miastem dostępnym dla wszystkich swoich mieszkańców, niezależnie od wieku i stanu zdrowia. W kontekście planowania przestrzennego i polityki transportowej konieczne jest uwzględnienie potrzeb osób starszych, które często muszą korzystać z samochodów, aby dotrzeć do lekarza, na zakupy czy do innych usług. Ich opiekunowie również muszą mieć możliwość komfortowego parkowania w pobliżu miejsc, do których podróżują.
Obecne podejście do planowania miejskiego może być postrzegane jako swoistego rodzaju "terror" młodszych pokoleń, które nie zawsze biorą pod uwagę przyszłe potrzeby. Warto przypomnieć, że dzisiejsi młodzi ludzie również kiedyś staną się starsi i mogą potrzebować takich samych udogodnień, które teraz są ograniczane. Polityka transportowa powinna być zrównoważona i długofalowa, uwzględniając potrzeby wszystkich grup społecznych.
Aby złagodzić obecne problemy parkingowe i stworzyć miasto przyjazne dla wszystkich, można rozważyć kilka kluczowych kroków. Inwestycja w parkingi wielopoziomowe, szczególnie w centralnych i zatłoczonych częściach miasta, mogłaby znacznie zwiększyć liczbę dostępnych miejsc parkingowych. Dodatkowo, wprowadzenie dedykowanych stref parkowania dla osób starszych i niepełnosprawnych w strategicznych lokalizacjach pozwoliłoby tym grupom na łatwiejszy dostęp do potrzebnych usług. Ważnym elementem byłoby również prowadzenie kampanii edukacyjnych, które podkreślają znaczenie zrównoważonego planowania przestrzennego, uwzględniającego potrzeby wszystkich mieszkańców. Wreszcie, aktywny dialog z mieszkańcami pozwoliłby lepiej zrozumieć ich potrzeby i dostosowywać politykę miejską w sposób bardziej inkluzywny.
Problemy parkingowe w Warszawie wymagają kompleksowych i przemyślanych rozwiązań. Konieczne jest znalezienie równowagi pomiędzy promowaniem zrównoważonego transportu a zapewnieniem dostępu do infrastruktury dla osób starszych i schorowanych. Inwestycje w parkingi wielopoziomowe, dedykowane strefy parkowania oraz aktywny dialog z mieszkańcami mogą pomóc w stworzeniu miasta przyjaznego dla wszystkich jego mieszkańców.
Żaneta Berus
Prezes i założyciel firmy konsultingowej In2Win Business Consulting działającej od 2011 roku w obszarze MICE. Ekspert branżowy współpracujący z różnymi podmiotami gospodarczymi. Za swoje działania na rzecz samorządu i zasługi dla promocji Polski otrzymała Srebrny Krzyż Zasługi, drugie najważniejsze odznaczenie państwowe, przyznane przez Prezydenta RP. Odebrała także odznakę „Zasłużona dla turystyki” przyznawaną przez Ministerstwo Sportu i Turystyki.