10 września 2021 roku wyznacza pierwszy kamień milowy w projekcie budowania współczesnej trasy tramwajowej do Wilanowa. To data rozpoczęcia przetargu na budowę. Cytując opis inwestycji: „(…) najbardziej oczekiwana inwestycja Tramwajów Warszawskich oraz największy projekt tramwajowy w Polsce. Jest to też inwestycja o strategicznym znaczeniu dla miasta oraz jego mieszkańców”.
W tej samej notatce, która ogłasza rozpoczęcie przetargu, widnieje lakoniczny wpis: „Prace budowlane będą realizowane w latach 2022-2023”. Ani autor tej notatki, ani zarządzający Tramwajami Warszawskimi, ani nikt z Ratusza, a tym bardziej żaden mieszkaniec nie spodziewał się, jak bardzo to stwierdzenie będzie dalekie od prawdy.
Kolejny wpis na stronie tramwaju do Wilanowa to już 29 marca 2022, informacja o podpisaniu umowy z wykonawcą, firmą Budimex oraz fragment wypowiedzi urzędującego prezydenta Warszawy, Rafała Trzaskowskiego. Według założeń, Budimex miał mieć 22 miesiące na zbudowanie trasy od Puławskiej za skrzyżowanie z ulicą Św. Bonifacego.
Ale zaraz, zaraz, czy pierwotnie roboty nie były planowane na lata 2022-2023? To mogło dać nam wyobrażenie, czego możemy się spodziewać. Nie bądźmy jednak czepialscy – to są ostatecznie skomplikowane projekty infrastrukturalne, a inwestycja „o strategicznym znaczeniu dla miasta oraz jego mieszkańców” powinna być realizowana z należytą uwagą i starannością. 22 miesiące od 29 marca 2022 roku dają nam termin 29 stycznia 2024. Jakub z marca 2023 roku mógł być pełen optymizmu, ale Jakub z sierpnia 2024 już wie, jak ta "strategiczna inwestycja" wygląda w praktyce.
Dla tych, którzy nie wiedzą, tramwaju nie ma. Jeszcze nie ma, bo kiedyś przecież będzie. Jeśli jest jedna rzecz, która łączy minionych włodarzy Warszawy z obecnym prezydentem, to kłopoty i opóźnienia w projektach infrastrukturalnych. Każda większa czy mniejsza inwestycja się z nimi borykała, jak na przykład sławne, niekończące się prace na ulicy Marynarskiej.
To, co zaś odróżnia budowę tramwaju do Wilanowa, to skala paraliżu, jaką wspólnie zaserwowały nam Tramwaje Warszawskie razem z Budimexem. Pod czujnym okiem planistów, każde skrzyżowanie i większość ulic na trasie stały się miejscem składowania ciężkiego sprzętu budowlanego. Piszę „miejscem składowania”, ponieważ przez prawie rok od ogłoszenia wykonawcy, Budimex gromadził sprzęt niczym średniowieczny władca szykujący się na kampanię wojenną. Jednak kiedy w końcu ruszyli, skala paraliżu była niespotykana w porównaniu z tym, czego do tej pory doświadczyłem, żyjąc w Warszawie.
Przez ostatni rok komunikacja w obrębie Mokotowa i Wilanowa to istna katorga. Poruszam się regularnie trasą na całej długości pierwotnej linii. Kilka razy w tygodniu jeżdżę Puławską w stronę Łazienek Królewskich, mijając skrzyżowanie ze Spacerową oraz w drugą stronę pokonuję całą długość Alei Rzeczypospolitej. Mam więc wszechstronny obraz postępów prac. Niestety przez długi czas jedyny postęp, jaki zauważyłem, to bardziej wymyślne sposoby blokowania ulic, powodujące dodatkowe utrudnienia.
Wisienką na torcie było wystąpienie prezydenta Rafała Trzaskowskiego, który chcąc uspokoić zdenerwowanych mieszkańców, ubrany w kask i kamizelkę (no w końcu budowa), zapewnił, że prace trwają, ale ich nie widać… bo są prowadzone pod ziemią. Drogi Panie Prezydencie, to nie metro, tylko tramwaj.
W opisie inwestycji tramwaju znajdziemy zapewnienia, jak wiele korzyści tramwaj przyniesie mieszkańcom i jak skróci ich czas dojazdu z Wilanowa i Mokotowa do Centrum. Szkoda tylko, że z równą starannością nie zmierzono, jak wiele problemów, kłopotów, utrudnień i nerwów budowa przyniesie mieszkańcom wspomnianych dzielnic.
I oczywiście nieśmiertelne hasło „musi być gorzej, żeby było lepiej” ma tutaj jakieś zastosowanie. Nie można zrobić usprawnień bez wprowadzenia tymczasowych utrudnień dla mieszkańców. Jednak to nie utrudnienia, a samo tempo jest tutaj problemem. Pracowników na budowie jest za mało i pracują - z punktu widzenia skali projektu - krótko. Znakiem rozpoznawczym budowy były długie odcinki rozkopanych ulic bez ani jednej osoby na miejscu.
A przecież można by to zrobić lepiej, a przynajmniej zaplanować roboty, by zminimalizować utrudnienia i zwiększyć efektywność. Dla mnie odniesieniem podkreślającym tę rażącą niegospodarność jest porównanie budów tramwaju i budynków mieszkalnych, których ostatnio w mojej okolicy powstało wiele. Obie budowy zaczynały w podobnym czasie, z tym że budynki już stoją i mają właścicieli, a tramwaj jest tylko pieśnią przyszłości. Różnica? Budynki stawia i nadzoruje prywatna firma nastawiona na zysk, tramwaj natomiast samorząd nastawiony na poklask.
Ktoś powie, że skala mniejsza. Słusznie. Nie kłócę się, że budowa tramwaju jest większym wyzwaniem obarczonym sporym ryzykiem. Ale dlatego powinni zarządzać tym projektem ludzie, którzy to ryzyko zminimalizują, a nie - jak w tym wypadku - zaplanują największe spustoszenie. Momentami odnoszę wrażenie, że to nie jest budowa, tylko eksperyment społeczny, sprawdzający wytrzymałość warszawiaków.
Być może jestem zbyt krytyczny. Pewnie wynika to z entuzjazmu, jaki miałem do tego projektu. Tak jak wielu, liczyłem, że tramwaj usprawni komunikację i stanie się kluczowym elementem rozwijającej się metropolii. Oczywiście tak może jeszcze się stać, ale bagaż doświadczeń, jaki ta inwestycja za sobą ciągnie, będzie potrzebował najlepszej lokomotywy, żeby wejść na właściwe tory.
Jakub Płonka
Mieszkaniec Warszawy, redaktor naczelny magazynu "Customer Success Manager"