Ostatnio pisałem o ulotności naszych wyborów kulinarnych, o tym, że nasze gusta nie są do końca stabilne. Dzisiaj będzie na drugą nóżkę, czyli o napojach.
Tu też nasza stałość jest, powiedzmy, ulotna. Ja, na ten przykład, urodziłem się w czasach piwa i wódeczki. Fajnie jak wóda była zimna. No ale trochę zmieniło się przez lata w tym temacie, bo kto z peselem rozpoczynającym się dziewiątką wyobraża sobie na randeczce strzelić czystą pod śledzika – łapki do góry? Pamiętam też piwa typu '10 i pół' (nazwa nie jest przypadkowa – to po prostu woltaż tego cudownego napoju), czyli wszystkie piwa marki Lidl, Kaufland czy pochodne. Z punktu widzenia konesera czasów przeszłych, piwa te są lekkimi wysublimowanymi pomysłami dla smakoszy (he he).
Czasy zmieniły się, nadeszła era szprycera, a po niej w glorii i chwale – Prosecco. Koniaki i nalewki (w Amatorskiej i Bajce na Nowym Świecie najlepsze były z kawą) zastąpiła whisky – nagle wszyscy panowie zaczęli wyczuwać smak głębokiego irlandzkiego torfu (lub kwasu akumulatorowego – jak po dziś dzień śmieje się jeszcze kilku barmanów). Co drugi mieszkaniec Tegomiasta (do korektora: pisownia zamierzona) stał się specjalistą od piwa kraftowego i kiedy myśleliśmy, że to już koniec drogi… wchodzę do baru i – pal sześć – bezalkoholowy rum czy Martini. Swoją drogą, te napoje zawsze miały smak mocno zależny od ceny, czyli drożej równa się smaczniej.
Zmiany, zmiany: skończyłeś uczyć się rozróżniać 12 rodzajów piwa kraftowego a tu – cyk – koniec alkoholu. Okazuje się, że piątkowa najebka jest dla bumersów - dziadersów czy innych takich (tu prośba do Czytelników o podesłanie do Redakcji określeń jakich się teraz używa, co bym swój słownik odświeżył).
To jednak nie wszystko. Co za szok przeżyłem, gdy trafiłem na promocję bezalkoholowej wódki, czyli: trzeci szot gratis. No dobry 'borze’ – forma klasyczna tylko treść jakaś taka nowoczesna. Jako osoba od kilku lat niepijąca, niby nie mam na co narzekać, ale „coście skurw.syny uczynili z tą krainą”? Czy ktoś z Was pomyślał o upamiętnieniu Tyrmanda, dziedzictwie Stanisława Barei i Jana Himilsbacha?
Był szok, ale też pogodzenie się z potęgą zmian. Po prostu, trzeba nadążać, żeby nie zostać w tyle. No cóż, nowe idzie i „nie zatrzymasz go siłą”, a my jako „wielko-miastowi” to nowe wybierać musimy, żeby być na fali.