Ach, most pieszo-rowerowy – wielka nadzieja stolicy, zaprojektowany jako elegancka przeprawa dla pieszych i rowerzystów. I kto by pomyślał, że ten „symbol nowoczesności” stanie się nie tylko atrakcją turystyczną, ale także poligonem doświadczalnym dla opon rowerowych i hulajnogowych. Bo oczywiście, nikt nie przewidział, że najnowsza, gładka nawierzchnia z marszu stanie się polem do szaleńczych hamowań i akrobacji na dwóch kółkach, zostawiając po sobie nie takie już subtelne ślady.
Drogowcy, zamiast przyznać się do delikatnej wpadki projektowej, wzięli na siebie ciężar misji „czyszczenia mostu jak nowy”. Jakże to wzruszające, gdy chwalą się, że „wyczyszczone fragmenty wyglądają niemal jak w dniu otwarcia”. Cóż, może nie aż tak – w końcu nowe ślady opon to też część charakteru. Ale nie martwmy się – cała nawierzchnia na pewno będzie znowu błyszczeć jak po pierwszym otwarciu… przynajmniej na chwilę, zanim znowu rowerzyści postanowią na niej zostawić „artystyczne” pamiątki po kolejnych ostrych hamowaniach.
Drogowcy zapewniają, że „brudzenie się posadzki to naturalna kolej rzeczy”. Owszem, jak w każdym idealnym świecie, w którym nawierzchnia mostu jest odporna na wszystko… oprócz rowerów. A kiedy czyszczenie nie daje pełnych efektów, bo przecież nie da się wyczyścić wszystkiego – no cóż, lepiej zrobić z tego atut, prawda? W końcu, kto nie chciałby przejść po moście, który „wciąż przypomina ten z dnia otwarcia”, tylko z kilkoma dodatkowym śladami użytkowania, które już na zawsze wpisują się w jego historię.
I oczywiście, najpiękniejsze na koniec: „Prosimy, nie zostawiajmy trwałych śladów”. No tak, bo przecież możliwe jest nie zostawić śladów na gładkiej posadzce, która została stworzona z myślą o perfekcyjnej jeździe... na oponach. W zasadzie, może następnym razem lepiej zainwestować w trawnik obok mostu – tam nie zostanie ani jeden ślad!
Bartek Matusiak
Wydawca WARSAW DAILY