Ostatnio moją uwagę przykuł post znajomej na Facebooku, która podzieliła się swoją świeżą historią. Renata była ze znajomymi w jednym z warszawskich klubów i nim zabawa zaczęła się na dobre, zaliczyła tzw. zjazd, czyli nagłą częściową utratę świadomości, brak sił, mdłości, ograniczoną percepcję i wzmożoną senność...
Tego wieczoru bardziej skupiała się na interakcji z innymi niż na piciu, więc nie zdążyła nawet dobrze zakręcić się przy barze. Wypiła w ciągu kilku godzin całe dwa piwa, a więc nie jest to ilość alkoholu, która powodowałaby tzw. zgona. Najwyraźniej ktoś jej pomógł w błyskawicznej utracie świadomości, dosypując prawdopodobnie czegoś do piwa. I rzeczywiście było to błyskawiczne, bo jeszcze kilkanaście minut wcześniej zachowywała się normalnie i rzeczowo komunikowała się z otoczeniem. Co istotne w tej historii, rozmawiała wtedy z grupką nowo poznanych osób. Gdy te same osoby zwróciły na nią uwagę kilkanaście minut później, stwierdziły, że dzieje się coś niedobrego. Przecież mało realne, żeby w ciągu 10-15 minut przejść od trzeźwości po totalne upojenie. Podeszli do niej i dopytali o to, co się dzieje. Ona resztkami sił powiedziała, że znajomi zabierają ją do domu. Obcy ludzie – słusznie zresztą - nie odpuszczali i zaczęli zadawać jej rzeczowe pytania typu: co to za ludzie, z którymi wychodzi; jak długo ich zna etc. Renata wyjaśniła im, że to sprawdzone osoby, więc wspomniana grupka odetchnęła z ulgą i zasugerowała znajomym Renaty, żeby jak najszybciej wyprowadzili ją z klubu i nie spuszczali z oka. Znajomi wyprowadzili Renatę i przetransportowali bezpiecznie do domu.
Na drugi dzień Renata bardzo wnikliwie analizowała wydarzenia, które miały miejsce poprzedniego wieczoru. Próbowała sobie przypomnieć z kim rozmawiała, czy ktoś ją zaczepiał itd. Niestety nic konkretnego nie przyszło jej do głowy, pozostała ze znakami zapytania. Poza tym jest przekonana, że nie spuszczała piwa z oczu. Był tylko jeden moment, że trzymając kufel w ręce, odwróciła głowę. Być może to właśnie wtedy ktoś zauważył okazję i dosypał jej czegoś…
Opowieść Renaty skojarzyła mi się z historią innej koleżanki, która miała miejsce jakoś rok temu. Kasia również spędzała wieczór w jednym z warszawskich klubów. Była tam z grupką znajomych z pracy. Sytuacja była podobna, bo Kasia zdążyła wypić nieznaczną ilośc alkoholu i nagle odleciała. Nie była w stanie znaleźć znajomych i resztkami sił skierowała się ku wyjściu z klubu. Zainteresował się nią pewien mężczyzna, dopytując co się dzieje i wsadzając ją samą do taksówki. Na szczęście zanim zupełnie straciła przytomność dojechała do mieszkania i znalazła się bezpieczna w swoim łóżku. Przespała cały kolejny dzień. Pamiętam, że przez całą niedzielę była poszukiwana przez znajomych, bo nie wiedzieli, co się z nią stało a nie było z nią kontaktu. Rozmawiałam z nią po wszystkim i przyznała, że nigdy wcześniej nie czuła się tak dziwnie.
Zarówno Renata jak i Kasia miały w tym nieszczęściu wiele szczęścia – obydwie bezpiecznie wylądowały w swoich łóżkach, nie doszło to żadnej tragedii. Oczywiście pozostał strach, może nawet trauma, i zaburzone poczucie bezpieczeństwa, ale przecież mogło być znacznie gorzej. Wydaje mi się, że ktoś, kto dosypuje komuś coś na wzór 'pigułki gwałtu’, nie robi tego dla zabawy, psikusa, tylko ma konkretny cel.
Przytoczyłam te historie z dwóch powodów. Po pierwsze, ku przestrodze: pilnujmy napojów, gdy spożywamy je w miejscu publicznym. Nie zostawiajmy ich na stoliku, nawet na moment (tak jak to zrobiła Kasia).
W swoim czasie, gdy dość często bywałam w klubach, zawsze kupowałam piwo w butelce i nie przelewałam go do kufla. Trzymając butelkę w ręce, zabezpieczyłam szyjkę butelki kciukiem. A gdy już trafiło się, że piłam alkohol z kufla lub szklanki, zakrywałam wlot całą dłonią. I nie było opcji, żebym zostawiła alkohol na stoliku lub barze – nie rozstawałam się z nim nawet na sekundę. Wychodziłam z założenia, że przezorny zawsze ubezpieczony. Drugim powodem, dla którego pochyliłam się nad tym tematem, jest zwrócenie uwagi na zachowanie obcej grupki osób, które zainteresowały się losem Renaty oraz mężczyzną, który zadbał o to, żeby Kasia bezpiecznie odjechała taksówką.
I tutaj apel do wszystkich: gdy widzimy kogoś, kto ledwo idzie, kiepsko kontaktuje, podpytajmy czy wszystko ok. I co ważne (w przypadku kobiet): jeżeli kobieta jest/ wygląda jak mocno pijana i nawet jeżeli jest w czyimś towarzystwie, podejdźmy i upewnijmy się, czy ona zna osobę, która w tym momencie towarzyszy jej, wyprowadza ją z lokalu. Zadajmy kilka kluczowych pytań: co się stało, jak się czuje, z kim jest, jak długo zna tę osobę.
W ostatni weekend byłam nad Wisłą i spostrzegłam, że w kierunki schodków zmierza ledwo idącą dziewczyna, prowadzona przez mężczyznę. Po prostu wyglądała, jakby mocno przegięła z alkoholem. Stwierdziłam, że podejdę i zapytam, czy wszystko ok i czy zna tego faceta. Powiedziała, że to jej mąż, więc ukontentowana odeszłam. Przynajmniej nie mam wyrzutów sumienia, że może coś przeoczyłam i że tej dziewczynie stało się coś złego. Dlatego warto upewnić się i proszę Was – nie ignorujcie takich sytuacji. Prawdopodobnie w 9 na 10 przypadków będzie to bezpodstawna interwencja, jednak może za tym 10 razem uratujemy czyjeś zdrowie lub życie.