Wspominałam ostatnio życie na „Pekinie”, co uruchomiło we mnie lawinę nostalgii, dlatego chciałabym też powspominać moje życie „na Kole”, czyli osiedlu zlokalizowanym na warszawskiej Woli.

Mieszkałam tam przez jakieś 5 lat i mimo, że wylądowałam na „Kole” bezpośrednio po studiach, wynajmowane przeze mieszkanie miało wiele wspólnych mianowników z tak zwanym studenckim życiem. Zresztą do dzisiaj często, w rozmowach ze znajomymi, wracamy do tego mieszkania. Mieszkanie wyglądało tak, jakby niewiele w nim zmieniło się przez te 60 lat jego istnienia. Wystrój mieszkania i warunki nazywaliśmy „wczesnym Gierkiem”. A największą kpinę wzbudzała wnęka w kuchennej ścianie, która była kiedyś otwartą wnęką, łączącą kuchnię z największym pokojem, służącą do wydawania posiłków. Stałyśmy nieraz ze współlokatorkami przy okienku, udając panie wydające jedzenie i krzycząc na całe gardło: „Kompot, raz! (hhh)ryż z warzywami, raz!”. Do dzisiaj wspominam to z szerokim uśmiechem i przyznaję, że mieszkanie miało konkret klimat, taki nie do podrobienia.

Na tamte czasy „atuty” mieszkania były bardziej powodem do żartów, średnio zagłębiałyśmy się w jego historię, skupiając się na tym, że strach otworzyć okno w jednym z pokoi, bo wyleci. Po latach nawiążę jednak do tej historii, bo jest ciekawa i zestawiając to z „Pekinem” mogę stwierdzić, że los kierował mnie w wyjątkowe miejsca.

Moje mieszkanie przynależało, zresztą do dzisiaj przynależy, do osiedla WSM Koło II i mieściło się w zabytkowym bloku, będących jednym z najważniejszych dzieł powojennego modernizmu w Polsce. Zaprojektowali je Helena i Szymon Syrkusowie, jedni z najważniejszych przedstawicieli polskiej awangardy. Osiedle kontynuowało dziedzictwo warszawskiego Towarzystwa Osiedli Robotniczych, czyli gwarancję tanich, suchych i dobrze doświetlonych mieszkań otoczonych zielenią. Była to odpowiedź na ówczesny potężny kryzys mieszkaniowy. Osiedle powstało w latach 1947-50 i musiało zderzyć się z krytyką ówczesnej władzy, ponieważ jego architektura nie miała nic wspólnego z obowiązującym realizmem socjalistycznym. Architekci zostali postawieni pod ścianą, więc musieli wykazać się samokrytyką i odciąć się od wszystkiego, co dotychczas stworzyli. Ale to zamierzchła historia, bo dzisiaj Koło II jest uznawane za jedno z najładniejszych i najlepiej rozplanowanych warszawskich osiedli. To, co przykuwa uwagę, a może nawet zadziwia (jak to było w moim przypadku) to budynki ustawione na słupach oraz cofnięte, czasami niezabudowane partery (zgodnie z zasadami nowoczesnej architektury Le Corbusiera). Uwagę przykuwają także przeszklone hole wejściowe, których ściany są ozdobione mozaikami. Wzdłuż niektórych bloków ciągną się galerie, z których wchodzi się do mieszkań (takie jak na „Pekinie”), ale akurat tutaj powodem ich budowy były wąskie działki – brak wewnętrznych korytarzy zwiększał powierzchnię mieszkań. Co ciekawe „Pekin” i Koło II łączy osoba Pabla Picasso. Architekt tworzący Pekin – Oskar Hansen – poznał Picassa w Paryżu i jak sam twierdził: „Picasso nauczył mnie o wiele więcej o czasoprzestrzeni niż Le Corbusier”. Le Corbusier był wówczas legendą europejskiej architektury i czołowym przedstawicielem modernizmu w architekturze i urbanistyce i to na nim wzorowali się Syrkusowie. Natomiast w 1948 roku opiekowali się oni Picassem, który przybył do Polski z wizytą z okazji pierwszego Światowego Kongresu Intelektualistów w Obronie Pokoju. Zabrali go na „wycieczkę” właśnie na Koło, które zachwyciło Picassa. Najbaradziej poruszył go fakt, że przy budowie osiedla wykorzystano gruzobeton z ruin Warszawy. W jednym z odwiedzanych mieszkań przy ulicy Sitnika (kiedyś Deotymy) Picasso spontanicznie namalował węglem na białej ścianie herb stolicy – Syrenkę Warszawską – która zamiast miecza trzyma młotek, natomiast twarz syrenki była podobizną Haliny Pągowskiej-Czyżyńskiej, która towarzyszyła malarzowi w zwiedzaniu Koła. Mieszkanie zostało przydzielone młodemu małżeństwu, które dowiedziawszy się o historii syrenki, zaczęło przyjmować wycieczki z całej Polski, m.in. Bieruta. Lata i tłumy „turystów” tak ich zmęczyły, że w 1953 roku postanowili zamalować mural. Podobno malarz od remontu, gdy zobaczył „dzieło”, stwierdził: „Rany, kto to pani zrobił, mój szwagier by to namalował lepiej”.