Wspominałam sobie ostatnio kultowe miejsca, które zniknęły z mapy naszej kochanej Warszawy. Długo myśleć nie musiałam, przed oczami od razu ukazał mi się Klubo – lokal imprezowy zlokalizowany w samym centrum Warszawy, niedaleko stacji metra „Nowy Świat - Uniwersytet” zamknięty w 2018 roku.

Klubo słynęło z dobrej muzyki, która rozbrzmiewała w 2 salach tematycznych - kto bywał ten doskonale pamięta szaleństwo na dance florze z polską muzyką, klimaty House czy Rock&Pop. Klub miał niesamowity klimat, zawsze uśmiechnięty i elegancki Pan Zbyszek w muszce, który umilał czas pogawędką i uspokajał skołatane nerwy przy okazji poszukiwania zagubionych numerków, super DJ-e, ekipa barmanów kojarzących stałych bywalców z imienia, czy też kultowe legitymacje, z którymi można było wejść na imprezę bez kolejki. Człowiek czuł się tam jak w domu, otoczony znajomymi, których spotykało się już od samego progu.

Sale zawsze wypełnione były po brzegi, ale to wcale nie przeszkadzało tańczyć w tłumie do białego rana (szczęśliwcy mogli złapać miejscówkę przy wentylatorze). Co ciekawe, po latach okazało się, że większość moich nowo poznanych znajomych, bywała w Klubo. Zdałam sobie sprawę, że na przestrzeni 14 lat warszawskiej drogi zupełnie nieświadomie przecinałam się z fantastycznymi ludźmi, którzy latami bawili się gdzieś obok mnie, a dziś są moimi najlepszymi kompanami w eksplorowaniu stolicznego (i nie tylko) życia. Z zaciekawieniem obserwowałam jak rodzą się Klubowe związki, przyjaźnie na lata i jak rośnie cudowna społeczność Klubowiczów. Na pierwszy rzut oka widać też było kto jest w Klubo po raz pierwszy i że hierarchia tańca na podeście obowiązuje bezsprzecznie. Bez wątpienia ul. Czackiego 3/5 na zawsze zostanie w pamięci wielu z nas jako kultowe miejsce na mapie stolicy. Oj poszłoby się do Klubo!

Jeśli już mówimy o Nowym Świecie muszę też wspomnieć o Powiększeniu. Miejscu z dobrą aurą, w którym odbywały się świetne koncerty i duże imprezy. Dało się wyczuć w charakterystycznym tłumie wyjątkowy klimat, czuć było pasję do dobrej muzyki i bardzo trafiony wybór artystów i grających DJ-ów. Nazwa Powiększenie już z definicji miała pomieścić w swoich progach tłumy. Budynek przy ul. Nowy Świat 27 do 2014 roku wiele razy aż drżał od mocnych brzmień, a ludzie jakby lewitowali nad sufitem. Jedna z imprez, która najbardziej zapadła mi w pamięci to koncert Pink Freud - polskiego zespołu jazzowego z mocnym rockowym akcentem i elementami transu, drum’n’bass i jungle. Otóż w 2010 roku w Sali Kongresowej miał zagrać światowej sławy gitarzysta Pat Metheny Group z supportem Pink Freud. Nie wiadomo z jakiego powodu Pat nie zgodził się na support i koncert przeniósł się do Powiększenia. Niezadowolony z absurdalnej decyzji nie zagrania w Kongresowej tłum dał z siebie wszystko i pokazał muzykom, jak bawią się prawdziwi i zaangażowani fani. Atmosfera była tak gorąca, że w pewnej chwili chłopaki z Pink Freud na czele z Wojtkiem Mazolewskim zdjęli koszulki i tak kontynuowali koncert. Oj działo się, a emocje sięgały zenitu! Wytworzył się niesamowity klimat, więź miedzy artystami i fanami, a bisom, oklaskom i okrzykom nie było końca. Od tego czasu byłam na kilku koncertach Wojtka ze składem Wojtek Mazolewski Quintet i ten zagrany w otchłani dusznego Powiększenia był dla mnie wyjątkowym przeżyciem sięgającym transcendencji.

Wracając do przeszłości nasuwa mi się myśl, że czas biegnie, Warszawa dynamicznie się zmienia, kreuje nowe mody na kluby, knajpy, restauracje, ale to czego doświadczyliśmy zostaje w nas na zawsze i miło jest z sentymentem wrócić po latach do kultowych miejsc, w których spędzało się szalony czas. A Wy macie swoje ulubione miejsca, które zniknęły z mapy Warszawy?